O 40 proc. ma się zmniejszyć emisja CO2 w UE do 2030 roku w porównaniu z rokiem 2005. To kolejny wysiłek w stosunku do tego, którego Europa już dokonuje. Do 2020 roku, w porównaniu z 2005 rokiem, redukcja emisji CO2 ma wynieść 20 proc.
Ten ogólny cel ma potwierdzić pozycję Europy jako lidera w walce ze zmianami klimatycznymi i zachęcić innych trucicieli do podjęcia równie daleko idących zobowiązań na konferencji klimatycznej w grudniu 2015 r. w Paryżu.
Dwa obozy
W UE są jednak dwa obozy: bogatszych i ambitnych, a z drugiej strony biedniejszych i mniej ambitnych. Ta druga grupa – do której należy też Polska – zgadza się na cel 40 proc., pod warunkiem że nie będzie za te wysiłki płacić. Zrównoważenie wszystkich elementów porozumienia jest przedmiotem negocjacji wysłanników stolic państw UE, a pozostające punkty sporne będą przedmiotem debaty premierów i prezydentów już na szczycie w Brukseli.
Polska negocjuje tak, żeby wszystkie elementy układanki złożyły się na rezultat neutralny dla rynku energii elektrycznej. Musi więc przyjąć, że niektóre z nich będą miały negatywne konsekwencje, które powinny być zrównoważone przez korzyści wynegocjowane gdzie indziej.
Porozumienie przewiduje, że cel 40 proc. redukcji ma być rozłożony następująco: 43 proc. w systemie handlu emisjami (ETS), który obejmuje przemysł, energetykę i lotnictwo, a 30 proc. poza ETS, co obejmuje rolnictwo, budownictwo i transport z wyłączeniem lotnictwa. Każdy z tych celów jest następnie rozkładany na poszczególne państwa członkowskie.