Głównym celem istnienia spółki Gazprom Export jest ratowanie Europy przed zamarznięciem z powodu braku gazu – taka konkluzja nasuwa się po lekturze wczorajszego tekstu w „Rz" Aleksandra Miedwiediewa szefującego rosyjskiej spółce. Niestety, Europa nie jest w stanie tego ani zrozumieć, ani docenić, forsując niesprzyjający konkurencji model liberalizacji rynku gazu za pośrednictwem Komisji Europejskiej i nie mówiąc zgodnym chórem w sprawie Nord Streamu, który jest wszak energetycznym dobrodziejstwem. Wiceprezes OAO Gazprom w swoim tekście nie porusza żadnych konkretów, unika starannie wszelkich liczb i przemilcza tak strategiczną dziś kwestię, jak kształt formuł cenowych gazu ziemnego dostarczanego przez jego spółkę.
Spójrzmy najpierw na prognozy cen gazu ziemnego na świecie. Bez wątpienia mamy do czynienia z trendem powolnego spadku cen surowca. Wynika on z wielu czynników. Dość wymienić spadek popytu związany z trwającym od 2008 r. i nawracającym kolejnymi falami światowym kryzysem gospodarczym i poważny wzrost mocy produkcyjnych gazu LNG.
Nie bez znaczenia jest również systematyczny wzrost wydobycia gazu niekonwencjonalnego w Stanach Zjednoczonych. Ma to znaczenie dla Europy, ponieważ gaz skroplony zamiast na rynek amerykański borykający się z nadpodażą, w większej ilości trafia na Stary Kontynent. W kolejnych latach sieć terminali do odbioru LNG jeszcze się powiększy, a należy się spodziewać również eksploatacji złóż gazu z łupków na skalę przemysłową. Naturalnie, o ile, mówiąc oględnie, środowiska zainteresowane zablokowaniem eksploatacji tych złóż nie przeforsują stosownego zakazu, który obejmie wszystkie kraje UE.
Wielka szkoda, że autor publikacji nie odniósł się do serii sporów, które od ubiegłego roku europejskie spółki toczą z Gazpromem. Cztery z nich, w tym polskie PGNiG, wystąpiły na drogę arbitrażu. Tych sporów by nie było, gdyby Gazprom nie stosował polityki ignorowania zmian na światowym rynku gazu. Ich jądrem są tak naprawdę nie bieżące ceny, a formuły cenowe, oparte na koszyku produktów ropopochodnych. Pochodzą sprzed niemal półwiecza i obecnie są korzystne tylko dla jednej ze stron – dla rosyjskiego dostawcy. Ich obrona jest dla Gazpromu dziś strategicznym zadaniem, bo definiuje pozycję koncernu w relacjach z importerami gazu. Medialne spekulacje o 10-procentowej obniżce cen surowca dostarczanego do Polski, o ile zwiększony zostanie wolumen importowanego gazu, można traktować jedynie jako niezbyt udane działanie z zakresu public relations. Co więcej, jak informuje PGNiG, spółka żadnych propozycji nie otrzymała.
Zdumienie budzą dane, którymi posługuje się autor. Rzeczywiście, ceny transakcji spotowych gazu tej zimy wzrosły o 60 proc., ale nie dodaje, że jedynie na kilka dni w pierwszym tygodniu lutego do ok. 500 dol. za 1000 m sześc. Niebawem spadły do ok. 320 dol. W Stanach Zjednoczonych nie przekraczają 90 dol. W Polsce przez cały ten czas płacimy... ok. 500 dol.