Na początek poważna analiza sytuacji: gdzie, kto i ile poszukuje; jaki złoża, ile tam zalega itp. Potem wniosek, że trzy kraje mają największe szanse, by zostać "dużymi producentami" nowego paliwa. W gronie jest Polska, więc od razu czujemy się dumni i z nadzieją spoglądamy w przyszłość. A w niej to my jesteśmy gazowym mocarstwem Europy; wyzwalamy się z dyktatu Gazpromu i sprzedajemy tani gaz innym krajom.
Ale czy na pewni tani... Tutaj babka z raportu wróży już dla nas dużo mniej optymistycznie. Okazuje się, że Polska to nie USA, gdzie łupek zalega tuż przy powierzchni, co czyni go i łatwo dostępnym, i tanim.
W naszej części Europy, według ekspertów KPMG, złoża są średnio półtora raza głębiej niż w Stanach. Koszty wydobycia rosną więc nie tylko z głębokością, ale i bardziej rygorystycznymi normami ochrony środowiska; prawo jest bardziej skomplikowane, a klimat mniej sprzyjający. Summa summarum, gaz łupkowy z Polski może być nawet trzy razy droższy, aniżeli w Stanach.
Komu więc inwestowanie w takie wydobycie ma się opłacać? Jak pisze KPMG: koszty inwestycji i czas jej trwania mogą być wyższe od wcześniej szacowanych. Mogą, ale czy muszą? Tutaj babka wróży na dwoje i czytający już nie wie, czy ten gaz to nasza żyła złota, czy tylko złotopodobny tombak.
Nadchodząca epoka kamienia łupkanego może więc okazać się okresem straconych złudzeń. Jeżeli eksperci sami nie wiedzą czy i komu to się opłaca, to co ma powiedzieć przeciętny Polak? Taki, który 15 lat temu na fali zachęt i eksperckich zapewnień o tanim paliwie przestawił swój piec w piwnicy na gaz ziemny. A teraz, przerażony gazową drożyzną, z gazu rezygnuje i powraca do węgla albo spala zrębki.