Sieci handlowe wciąż podkreślają, że dla nich sprzedaż paliw to tylko jedna z usług dodatkowych, która ma zachęcić klientów do przyjazdu do sklepu na zakupy. Dlatego specjalnie nie zależy im na zarabianiu na tym pieniędzy. I może z tego powodu stają się coraz poważniejszym graczem na tym rynku.
Z danych udostępnionych „Rz" przez Polską Organizację Przemysłu i Handlu Naftowego (POPiHN) wynika, że na koniec 2012 r. w Polsce funkcjonowało już ok. 160 stacji przy super lub hipermarketach. – Ich udział w rynku stacji paliw to 2,4 proc., a w rynku sprzedaży paliw ok. 6 proc. – mówi Krzysztof Romaniuk, dyrektor ds. analiz rynku paliw POPiHN.
Ostra konkurencja
Ta dysproporcja pokazuje, że jedna stacja prowadzona przez sieć handlową sprzedaje nawet kilka razy więcej paliwa od tradycyjnego punktu tego typu. Klientów przyciąga nie tylko wygoda, czyli możliwość zatankowania zaraz po zakupach, ale głównie niższe niż gdzie indziej ceny. Dlatego inni gracze, a zwłaszcza operatorzy niezależni, na rozwój konkurencji patrzą z coraz większymi obawami. – Konkurować z nimi po prostu się nie da. Dlatego, gdy taka stacja jest otwierana, z okolicy znikają inni operatorzy – mówi przedstawiciel jednej z mniejszych sieci.
Problem dotyczy nie tylko Polski. We Francji stacje prowadzone przez sieci handlowe najpierw zdominowały rynek, po czym zaczęły podnosić ceny paliw. Z kolei w Wielkiej Brytanii, jak podaje tamtejsza organizacja niezależnych operatorów stacji paliw Petrol Retailers Association, jedna stacja przy sklepie oznacza zniknięcie ok. pięciu niezależnych.
– Z powodu ekspansji sieci handlowych na tym rynku, do 2016 r. może zostać zamknięte nawet tysiąc niezależnych placówek – mówi rzecznik prasowy tej organizacji Brian Madderson. Według Deloitte w Wlk. Brytanii sieci handlowe mają obecnie ok. 15-proc. udział w liczbie stacji, ale pod względem wartości sprzedanych paliw to już 39 proc.