Z danych opublikowanych przez Urząd Regulacji Energetyki wynika, że sektor zielonej energii jest u nas w poważnym kryzysie. „Zielony prąd" wyprodukowany do połowy lipca stanowi niespełna jedną czwartą tego, co udało się uzyskać w całym 2012 r.
Za tym tąpnięciem stoi przede wszystkim fakt, że duże elektrownie przestały wykorzystywać biomasę do tzw. współspalania, czyli mieszać ją w kotłach z węglem. Z technologii tej pochodziło w 2012 r. 5,7 terawatogodzin energii, a w tym roku do lipca – zaledwie 0,2 TWh.
Skąd taka zapaść? Przedsiębiorcy, którzy zainwestowali w odnawialne źródła energii (OZE), są wspierani w ten sposób, że dostają tzw. zielone certyfikaty, które mogą następnie sprzedawać innym firmom energetycznym, rozliczającym je w ramach polityki ograniczania emisji dwutlenku węgla. Rzecz w tym, że obecnie certyfikaty są o 40 proc. tańsze niż rok wcześniej.
Zdaniem Marka Woszczyka, prezesa URE, sytuacja ta dowodzi, że system wspierania energetyki odnawialnej w Polsce jest niewłaściwy. – Bo jest kosztowny, a mimo to nie doprowadził do trwałego wzrostu udziału OZE w całkowitym bilansie energetycznym – mówi „Rz" szef URE.
Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej, wskazuje, że o ile w przypadku wielkich koncernów energetycznych mniejsze wykorzystanie biomasy w blokach węglowych oznacza po prostu mniejsze zyski, o tyle małe firmy znalazły się w gorszym położeniu. Aby zainwestować w nowe technologie, wiele z nich musiało zaciągnąć spore zobowiązania.