Notowania natychmiast zareagowały spadkiem do 45,67 dol. za baryłkę, mimo że w USA poinformowano o zmniejszeniu zapasów w ostatnim tygodniu o 3 mln baryłek. Żeby jednak podtrzymać choć trochę ceny, saudyjski minister ds. ropy Chalid al-Fatih powiedział, że takie porozumienie jest jak najbardziej możliwe w końcu listopada, kiedy OPEC spotka się na regularnej konferencji ministerialnej.
Jeśli ktokolwiek obawiał się jakichś niebezpiecznych decyzji, to się pomylił. – Jedyny wniosek z algierskiego spotkania jest taki, że ropy będzie jeszcze więcej – mówił Jim Williams, analityk WTRG Economics.
Dziś cena ropy jest zbyt niska dla prawie wszystkich krajów członkowskich OPEC. Podczas gdy w środę baryłka Brenta kosztowała poniżej 46 dolarów, zdaniem Międzynarodowego Funduszu Walutowego Saudyjczycy mogliby zbilansować budżet, gdyby płacono za nią 67 dol., dla Irańczyków cena ta wynosi trochę mniej – 61,50 dol. Oba kraje, które teraz decydują o tym, co się dzieje w OPEC, będą miały w tym roku deficyty finansów publicznych: Arabia Saudyjska na poziomie 13,5 proc., a Iran – 2,5 proc. W znacznie lepszej sytuacji są Irakijczycy, którym do zbilansowania budżetu wystarczy cena baryłki 42 dol.
I nikt nie wierzy, że ropa szybko miałaby zdrożeć. Amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs prognozuje ceny ropy w ostatnim kwartale 2016 r. na poziomie 43 dolarów, mniej niż trzy miesiące temu, kiedy plasowały się w widełkach 45–50 dolarów. Przy tym analitycy surowcowi GS zakładają, że w okresie październik–grudzień 2016 r. na rynku podaż będzie wyższa od popytu przynajmniej o 400 tys. baryłek dziennie. Międzynarodowa Agencja Energii prognozuje, że niskie ceny ropy utrzymają się jeszcze przez cały 2017 r.
To całkiem prawdopodobne założenie w sytuacji, gdy wydobycie ropy jest dzisiaj na rekordowym poziomie, a Saudyjczycy przyznali podczas konferencji w Algierze, że trzy kraje - Iran, Libia i Nigeria – powinny wydobywać tyle ropy, ile tylko będą w stanie.