Donald Trump nie zmienia zdania. W kampanii wyborczej przekonywał, że teoria o zmianie klimatu to „wielka ściema". W czerwcu ogłosił, że USA wychodzą z międzynarodowego porozumienia o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla podpisanego w Paryżu w 2015 r. A teraz na szczycie we francuskiej stolicy będzie go reprezentował... charge d'affaires ambasady USA we Francji.
Jednak sami Amerykanie zaczynają mieć wątpliwości, czy to dobra droga. W tym roku południe USA zostało zdewastowane bezprecedensowymi huraganami, a teraz przeszło 200 tys. mieszkańców Kalifornii musi uciekać z domów przed wielkimi pożarami.
To jest nowa norma, do której musimy się przyzwyczaić. Taki jest efekt zmian klimatycznych – ostrzegał w ubiegłym tygodniu gubernator tego stanu Jerry Brown.
W Ameryce nie tylko on obawia się skutków tego, co ma być „wielką ściemą": do Paryża przybyli burmistrzowie czołowych amerykańskich miast, ale też m.in. Leonardo Di Caprio, Bill Gates, Michael Bloomberg i Arnold Schwarzenegger. Chcą się przyłączyć do walki ze zmianą klimatu na własną rękę, wbrew Białemu Domowi.
Szczyt zorganizowany przez Macrona wykracza poza organizowane raz do roku spotkania w sprawie klimatu, z których ostatnie odbyło się w Bonn (COP 23), a następne będzie w Katowicach (COP 24). Spotkanie nazwane „One Planet" ma raczej zmobilizować biznes, samorządy, ale też kraje, aby, jak mówi francuski prezydent, „make our planet great again" – uczynić znów Ziemię wspaniałą.