Ledwo wprowadzono tzw. opłatę mocową, z której finansowane mają być inwestycje, a także gotowość starych bloków węglowych do ratowania systemu w razie zwiększonego zapotrzebowania na energię, a na horyzoncie widać już kolejną podwyżkę cen energii. I wiadomo jest, że będzie tylko drożej.
Wyemitowanie tony dwutlenku węgla – bo o tym mowa – kosztuje coraz więcej. I ten trend się utrzyma. O ile w zeszłym roku ceny uprawnień spadły w związku z pandemią i pogrążającą się w recesji europejską gospodarką, o tyle teraz zwyżka spowodowana jest zwiększonym zapotrzebowaniem na energię i wzrostem cen surowców kopalnych, w tym przede wszystkim gazu. Za chwilę ceny uprawnień pewnie lekko spadną, po czym na wiosnę znów pójdą w górę, gdy gospodarka zacznie się przebudzać po covidzie. Kolejne lata wcale nie rysują się w różowych barwach, bo z rynku handlu emisjami zdejmowana będzie podaż uprawnień, przez co ich cena przy w miarę stałym popycie będzie rosła. I czekają nas kolejne podwyżki. Według różnych prognoz za dziesięć lat cena uprawnień ma skoczyć o ponad 100 proc., z obecnych 35 do nawet 70 euro za tonę.
Polska wśród krajów emitujących do atmosfery najwięcej CO2 w Europie
Kryzys cen uprawnień, który doprowadził kilka lat temu do zamrożenia cen energii, otwiera jednak cztery szanse. Po pierwsze, jeśli poobijani przez kryzys przedsiębiorcy zaczną naciskać na rząd w sprawie wysokich cen energii, może zdołają wymusić na rządzących specjalne preferencje w zamian za inwestycje. Na przykład duży zakład, który potrzebuje sporo energii, jeśli zainwestuje w panele słoneczne na dachach swoich budynków, mógłby zostać zwolniony z różnych dodatkowych opłat okołoenergetycznych, które obecnie musi ponosić. Po drugie, wysokie ceny energii powinny skłonić rząd do bardziej zdecydowanych reform i szybszego odchodzenia od węgla, którego spalanie w elektrowniach daje nam najdroższy prąd na rynku hurtowym. Mozolne tempo wychodzenia z czarnej energii musi zdecydowanie przyspieszyć.
Po trzecie, może wreszcie nastąpi przewartościowanie celów i budowa farm wiatrowych na lądzie zostanie odblokowana, bo energia z tego źródła jest najtańsza. Co prawda nowe wiatraki nie przybędą za kilka miesięcy, bo proces inwestycyjny potrwa trzy–cztery lata, ale to będzie jakaś optymistyczna perspektywa. Po czwarte wreszcie, kryzys cenowy może się znacząco przyczynić do budowy energetyki rozproszonej. W ubiegłym roku zanotowaliśmy w fotowoltaice znaczący, blisko 200-proc., przyrost mocy. W tym roku należy się spodziewać kolejnego fantastycznego wzrostu, bo przy rosnących cenach energii okres zwrotu z takiej inwestycji znacząco się skraca. Pytanie tylko, czy przedsiębiorstwa szczególnie mocno dotknięte kryzysem covidowym stać będzie na inwestycje w nowe źródła energii.