Coraz więcej sceptycznych głosów pojawia się w dyskusji o możliwości rozwoju energetyki jądrowej nad Wisłą już od 2033 r. Atom ma być podstawą polskiej energetyki. Ma przede wszystkim zastąpić wycofywane stopniowo z użytku bloki węglowe, a zwłaszcza największy w Europie kompleks na węgiel brunatny w Bełchatowie, który odpowiada za około 20 proc. krajowego zapotrzebowania na prąd i zostanie wyłączony w latach 30.
Co najmniej 15 lat
ILF Consulting Engineers Polska w swoim najnowszym raporcie ocenia, że rok 2033 r. dla uruchomienia pierwszego bloku jądrowego jest nierealny. Opóźni się zresztą rozwój całego programu jądrowego. – Obserwując wyzwania organizacyjne związane z wyborem lokalizacji czy technologii, ale również wyzwania polityczne związane z brakiem ponadpartyjnego konsensusu, znacznie bardziej realna jest realizacja bloków jądrowych o mocy 3 GW do 2040 r. niż zakładanych 6–9 GW – czytamy w raporcie ILF.
– Założenie, że w 2033 r. uzyskamy pierwszą energię z elektrowni jądrowej, a kolejne bloki będziemy oddawali do użytku co dwa lata, jest mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenia krajów europejskich. Czasy, w których w ciągu 15 lat można było uruchomić 40 bloków energetycznych (Francja po kryzysie naftowym), minęły bezpowrotnie – wskazuje Rada Przedsiębiorczości, tworzona przez największe krajowe organizacje biznesowe.
Three Mile Island nuclear power plant in Middletown, Pennsylvania, U.S./Bloomberg
O zakładanych opóźnieniach słyszymy już nawet w rządowych kuluarach. – By pierwszy blok zaczął działać, potrzeba minimum 15 lat – przyznaje w nieoficjalnej rozmowie jeden z ministrów. A do dziś nie wybrano nawet ostatecznej lokalizacji elektrowni, nie mówiąc o dostawcy technologii, który ma pomóc także w finansowaniu tego przedsięwzięcia (o kontrakt walczą firmy z USA, Francji i Korei Płd.).