W ramach obecnie obowiązującego prawa trudno sobie wyobrazić postawienie w stan oskarżenia w Polsce firm energetycznych. A już w ogóle nie da się pociągnąć do odpowiedzialności denialistów klimatycznych, niekiedy nawet posiadających tytuły profesorskie, którzy uważają, że owe tytuły automatycznie dają im prawo do wypowiadania się na wszystkie tematy, włącznie z takimi, na jakich się nie znają. Odpowiedzialności bez wątpienia uniknie też całe grono polityków ignorujących wiedzę naukową lub prowadzących kampanię dezinformacji robiącą wrażenie, że w obszarze środowiska, klimatu i energii nie ma naukowego konsensusu.
Nadzieja jest w młodych. Najbardziej wyraziste ruchy młodzieżowe, także w Polsce (młodzieżowe strajki klimatyczne, Extinction Rebellion itp.), oraz część czujących ciężar odpowiedzialności środowisk naukowych zgodnie i na pierwszym miejscu domagają się od polityków oraz szkół jednego – rzetelnego przekazywania wiedzy o zagrożeniach klimatycznych, w tym dostosowania szkolnej podstawy programowej do obecnego stanu wiedzy naukowej. Badania nad antropogennymi zmianami klimatu uczyniły w ostatnich latach znaczący postęp i ich lekceważenie w edukacji młodego pokolenia może nam przynieść jedynie katastrofalne skutki.
Ale co nas obchodzą młode pokolenia? W końcu myśmy przeżyli swoje, a że za nasz oportunizm i zaniechanie zapłacą nasze dzieci, to ich problem, nas już wtedy nie będzie… Jako że przyszłe pokolenia nie mają znaczenia, a młodzi są oczywiście z definicji głupi (a Greta Thunberg to już najbardziej), przejdźmy do czegoś, co może także nas dotknąć osobiście i to w horyzoncie najbliższych wyborów. A tym czymś są konsekwencje dla naszych portfeli.
Wolniej i taniej?
Dotychczasowych błędów i zaniechań w sprawie polityki ochrony klimatu nie można było przeliczyć na uszczuplenia po stronie budżetu państwa i podatników. Do niedawna zbyt łatwo można było zrzucić winę na dekarbonizację energetyki i OZE. Jest odwrotnie i tezę tę można już bardzo szybko empirycznie zweryfikować w okresie krótszym niż cykl wyborczy. Wieloletnie zaniedbania polityków powodują, że dalsze agresywne działania przeciwko polityce energetyczno-klimatycznej całej UE lub ignorowanie naukowych przesłanek za nią stojących są niezwykle ryzykowne. Skutki błędów i zaniechań będą brzemienne i wymierne dla każdego z nas.
Eurostat wykazał także, ile energii z OZE w latach 2019–2020 muszą dodać do swojego bilansu energetycznego kraje członkowskie i cała UE, aby mogły osiągnąć swoje cele na koniec 2020 r. UE w latach 2017–2018 zwiększyła udziały energii z OZE o 0,5 proc., osiągając 18 proc. Cała UE jest w stanie zrealizować swój 20-proc. cel na koniec 2020 r. Polska osiągnęła 11,2 proc., mniej niż w 2013 r., od kiedy rozwój OZE spowolnił, a potem się załamał. Dyrektywa o OZE stawiała też wymóg uzyskania minimalnego udziału energii z OZE w latach pośrednich, wg tzw. minimalnego kursu. Ten wymóg, określony średnimi udziałami energii z OZE z lat 2017–2018, wynosi dla Polski 12,3 proc., a faktycznie osiągnęliśmy jedynie 11 proc. Trudno uwierzyć, że Polska z olbrzymim potencjałem odnawialnych zasobów energii znalazła się w najgorszej sytuacji w UE. Staczamy się na koniec tabeli, w strefę, gdzie skutki ekonomiczne zaniechań dotkną wszystkich Polaków w sposób wymierny.
W 2016 r. Ministerstwo Energii (dysponując danymi za 2014 r.) stwierdziło, że Polska jest na dobrej ścieżce do zrealizowania celu OZE na 2020 rok, a nawet ma niewielką nadwyżkę wobec „kursu minimalnego” określonego przez rząd w 2010 r. Ta konstatacja, wraz z tezą „idźmy wolniej, będzie taniej”, stała się jednym z argumentów za dyskryminacją wybranych rodzajów OZE, zwłaszcza energetyki wiatrowej, i uzasadniała brak podejmowania skutecznych działań promujących OZE. Wystarczyły trzy lata, aby Polska w zakresie OZE stoczyła się na samo dno UE.