Ustawa odległościowa, nazywana też antywiatrakową albo „ustawą 10H”, hamująca rozwój nowych projektów farm wiatrowych, została przyjęta przez poprzedni rząd w 2016 roku. Od tego czasu było co najmniej kilka prób liberalizacji tych przepisów – nigdy nie udało się jednak ze względu na brak poparcia polityków. Teraz słyszymy, że MRPiT pracuje nad tym tematem, a nowelizacja jeszcze w marcu może trafić pod obrady Rady Ministrów. Coś się zmieniło?
Anna Kornecka: Tak. Widać wyraźnie zmiany w nastawieniu społeczeństwa. Polacy chcą zielonej energii. Do ministerstwa zgłaszają się gminy, społeczności lokalne i organizacje, które postulują zmniejszenie rygorów ustawy odległościowej. Gminy, na których obszarze istnieją korzystne warunki do budowy nowych elektrowni wiatrowych widzą w lokowaniu na ich terenie takich instalacji potencjalne nowe źródło przychodów (np. z tytułu podatku od nieruchomości). Z kolei te, gdzie już są uruchomione elektrownie wiatrowe -z uwagi na rygorystyczną zasadę odległościową ograniczającą możliwość zabudowy mieszkaniowej w pobliżu istniejącej elektrowni wiatrowej – mają trudności na przykład z budową nowych budynków mieszkalnych w sąsiedztwie takich instalacji. Z tego samego powodu mieszkańcy tych gmin, którzy mieszkają w okolicach farm wiatrowych, pytają nas, co dalej, bo mają ograniczone możliwości zagospodarowania swoich własnych terenów.
Ustawa odległościowa miała na celu uporządkowanie tematu gospodarki przestrzennej, ale też okazała się legislacją bardzo surową, jedną z najsurowszych w całej Europie. Zalecane minimalne odległość wiatraków od zabudowań mieszkalnych, jakie przyjmuje się w innych krajach UE, np. Hiszpanii, Niemczech, z wyjątkiem Bawarii, Włoch Francji czy Grecji wynosi 400-500 metrów i najczęściej finalnie uzależniona jest od indywidualnych uwarunkowań danej inwestycji oraz oceny w ramach procedur środowiskowych. Najbardziej rygorystyczna jest Bawaria, która tak jak Polska przyjęła minimalną odległość 10-krotności całkowitej wysokości wiatraka.
Dzisiaj widzimy, że, podejmując wyzwania związane z nieuniknioną transformacją energetyczną naszego kraju, zasadne byłoby dokonanie przeglądu i korekty niektórych przyjętych w 2016 r. rozwiązań. Obecnie nowe farmy wiatrowe są w Polsce lokalizowane jeszcze na podstawie przepisów przejściowych do obowiązującej ustawy, które umożliwiają zakończenie rozpoczętych przed 2016 r. procesów inwestycyjnych. Pula takich projektów jest jednak ograniczona, a nowe inicjatywy, z uwagi na obowiązujące przepisy, nie pojawiają się w znaczącej liczbie. Tymczasem nowe inwestycje w farmy wiatrowe mogłyby już bazować na dużo bardziej nowoczesnych rozwiązaniach technologicznych.
Anna Kornecka, wiceminister rozwoju, pracy i technologii
Mimo tych argumentów OZE, w tym właśnie farmy wiatrowe, bywają w Polsce postrzegane jako konkurencja, czy może zagrożenie dla węgla.
Rozumiem to i wiem, że jest to element dyskusji nt. przyszłości naszej gospodarki. Sektor energetyczny i węglowy był w Polsce przez dekady postrzegany jako jeden z filarów gospodarki, ale jesteśmy już w zupełnie innym miejscu. Ta energia, pozyskiwana w Polsce w 70% z węgla, nie jest konkurencyjna cenowo, a krajowi konsumenci są na to bardzo wyczuleni.