O spektakularnych bankructwach wiatrakowców na razie nie słychać. Po pierwsze dlatego, że od kilku miesięcy banki udzielające na nie kiedyś kredytów prowadzą ich restrukturyzację. Co więcej, produkcja prądu dla tych, którzy zainwestowali własne pieniądze ręcząc majątkiem miała być działalnością poboczną. To rolnicy oraz właściciele drobnych firm usługowych i produkcyjnych, którzy mieli nadzieję np. na godziwą emeryturę. Dziś walczą o przetrwanie, a owa kura mająca znosić złote jaja stała się kulą u nogi. Są pod coraz większą presją. – Już nigdy nie porwę się na interesy gwarantowane przez rząd – mówią zawiedzeni przedsiębiorcy, dla których produkcja prądu miała oznaczać godziwą emeryturę.
Na skraju bankructw
– W 2016 r. wiatraki przyniosły 740 tys. zł straty przy przychodach ok. 360 tys. zł. Gdyby nie działalność transportowa, z której zysków dokładamy do elektrowni, nie dalibyśmy rady ich utrzymać – mówi Paweł Kado, właściciel firmy transportowej Martrans, który posiada trzy turbiny. Dwie z nich, każda po 0,6 MW kupił z drugiej ręki (w 2009 r. i 2015 r.). Pod kolejną nową, zakupioną w 2012 r. zaciągnął kredyt w wysokości 1 mln euro. Chce go spłacić w terminie z zysków międzynarodowej firmy transportowej, która przez to sama jest niedoinwestowana i za dwa lata może przez to wypaść z rynku. – Zgodnie z biznesplanem inwestycja miała się spłacić w 8-10 lat. Dziś mogę powiedzieć, że sama nigdy się nie spłaci – twierdzi Kado.
To efekt drastycznego spadku ceny zielonych certyfikatów na giełdzie. Dodatkowo nie będą mogły się one odbudować w krótkim czasie ze względu na zmiany poselskie do ustawy o OZE, które nakładają limit dla cen certyfikatów na giełdzie. Swoje robią inne ciągłe zmiany w prawie – przedsiębiorcy wśród tych najdotkliwszych wskazują znacząco wyższy podatek od nieruchomości (wywodzony z interpretacji ustawy o inwestycjach w elektrownie wiatrowe), a także czekające ich renegocjacje na cenę odkupu prądu z instalacji OZE. Od przyszłego roku znika bowiem obowiązek odkupu prądu z ekoelektrowni większej niż 500 kW. Przedsiębiorcy na terenie działania Energi i PGE już dostali nowe kalkulacje. – Od przyszłego roku zamiast 16-17 groszy za kWh mogę dostawać od Energi 13,5-14 groszy. Ceny certyfikatów – wynoszącej dziś 3 gr/kWh – już właściwie do przychodów nie doliczam. Bo zapas 6 tys. MWh trzymany jako poduszka bezpieczeństwa na ewentualne naprawy, który dwa lata temu był wart 900 tys. zł dziś sprzedam za 120 tys. zł – stwierdza Paweł Guziński, który jest udziałowcem z czterech elektrowniach wiatrowych o łącznej mocy 4,5 MW. Z naszych informacji wynika, że PGE proponuje 13,8 gr/kWh.
Topnieje potencjał
Tacy przedsiębiorcy jak on drżą, by nie zdarzyła się awaria. Bo po zapłaceniu kosztów bieżących i kredytów nie mają już na naprawy. – Jeśli wszystko działa, to dotychczasowa cena energii wystarczała na styk na pokrycie kosztów i zobowiązań. Ale teraz czeka nas kosztowny remont skrzyni przekładniowej, który może pochłonąć nawet 400 tys. zł. Część pokryjemy sprzedając zapas 7 tys. MWh w zielonych certyfikatach. Na resztę będziemy musieli wziąć kredyt obrotowy, bo innego bank nie chce nam udzielić– dodaje Dariusz Rewers z założonej z siedmioma innymi rolnikami spółki AgroWatt (posiada 1,55 MW)