Ambitne cele i ich weryfikacja
Jednak ani deklaracje polityczne, ani nawet zaprojektowanie konkretnych działań w ramach programów operacyjnych czy planów odbudowy nie sprawi, że cele klimatyczne zostaną zrealizowane. Nie zostaną, jeżeli nikt wcześniej dokładnie nie przeanalizuje, jak planowane projekty czy reformy wpłyną na klimat. Te analizy muszą zostać uzupełnione spójną i efektywną metodyką, bo bez niej nie da się ocenić, czy dane działanie jest faktycznie “zielone” czy też jest tylko “zieloną ściemą” (greenwashing).
Obowiązująca obecnie metodyka śledzenia wydatków klimatycznych została ustanowiona przez Komisję Europejską w 2014 roku. Stworzyła one wtedy tzw. współczynniki (markery) klimatyczne, osobno określane dla każdego przedsięwzięcia. Projekty, w których działania klimatyczne są głównym celem, mogą otrzymać współczynnik 100% (np. farmy wiatrowe, inwestycje w efektywność energetyczną). 40% mogą otrzymać wydatki, w których działania związane z klimatem są istotne, ale nie dominujące (np. czysty transport publiczny). Wydatki, które nie prowadzą do poprawy sytuacji klimatycznej (np. budowa autostrad) otrzymują współczynnik 0%. To podejście nie jest nowe – jest adaptacją tzw. wskaźników z Rio – metodyki opracowanej przez OECD już w 1998 roku.
Co więcej, teoretycznie, na każdym poziomie, od unijnego do lokalnego, istnieją narzędzia do określania i kontroli wpływu prowadzonych działań na środowisko i klimat. Od 2001 i 2011 obowiązują dwie kluczowe dyrektywy europejskie dotyczące oceny skutków przedsięwzięć na środowisko (dyrektywa SOOŚ i dyrektywa OOŚ). Europejski Zielony Ład przewiduje włączenie oenzetowskich celów zrównoważonego rozwoju do prowadzonego od 2014 r. tzw. Semestru Europejskiego, czyli dorocznej ewaluacji działań państw członkowskich. Mamy wspomnianą wcześniej zasadę DNSH, a wreszcie krajowe dokumenty programowe i ustawy – choćby polska ustawa OOŚ (krytycznie oceniana za niepełne wprowadzenie do polskiego prawa założeń dyrektywy OOŚ). Organizacje obywatelskie tworzą niezależne rankingi i kalkulatory, jak choćby Climate Change Performance Index czy narzędzie do testowania terytorialnych planów sprawiedliwej transformacji autorstwa WWF.
Problemem jest jednak to, oficjalna Taksonomia UE, czyli system klasyfikacji przedsięwzięć i środków, które są zrównoważone i mogą być wspierane ze środków unijnych, nadal nie ma obowiązujących przepisów szczegółowych (aktów delegowanych). Dopóki się to nie stanie, skazani jesteśmy na to, że to urzędnicy oceniają wpływ inwestycji na środowisko i realizację celów klimatycznych. Tym samym oceniają projekty, o których dofinansowanie się starają, co stawia obiektywność takiej oceny pod znakiem zapytania. Niejednokrotnie brakuje im też do tego kompetencji, bowiem o ile ocena wpływu na środowisko jest wymagana od lat wobec wciąż rosnącej liczby działań (co nie oznacza, że zawsze, czy nawet zazwyczaj jest robiona profesjonalnie), o tyle ocena realizacji celów klimatycznych jest stosunkowo nowa.
Greenwashing w KPO
Właściwa kontrola nad wydatkowaniem środków z Europejskiego Funduszu Odbudowy powinna być absolutnym priorytetem dla Komisji Europejskiej. Dlatego, że ogromny budżet w połączeniu z potrzebą jak najszybszego wydania tych środków (dla pilnego pobudzenia gospodarki po kryzysie wywołanym pandemią), zwiększają zagrożenie “chodzeniem na skróty” w kwestiach klimatycznych. Prace nad Krajowym Planem Odbudowy pokazały, że ocena, czy dana reforma albo inwestycja realizuje cele klimatyczne jest niezwykle trudna. Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej przyjęło założenie, że wszystkie działania zawarte w KPO spełniają zasadę DNSH. Nie przedstawiło jednak żadnych dowodów, że przeprowadziło stosowną analizę dla każdego z nich. Wątpliwości zajmujących się ekologią ekspertów, m. in. z WiseEuropa i CEE Bankwatch Network, budzą planowane w Polsce inwestycje w gaz. W KPO jest on określany jako paliwo przejściowe na drodze od węgla do OZE, jednak skala planowanych inwestycji sugeruje, że Polska może uzależnić się od gazu na długie lata. Kontrowersje budzi także promowanie w KPO wodoru, jako czystego źródła energii. Urzędnicy nigdzie bowiem nie precyzują, czy miałby to być wyłącznie tzw. wodór zielony (z elektrolizy wody w wykorzystaniem energii odnawialnej) czy też “szary” lub “niebieski”, uzyskiwany z przetwarzania paliw kopalnych.