Z tego co pan mówi, wynika, że Komisja myśli raczej o przeznaczeniu pieniędzy z tego funduszu dla małej liczby regionów, uzależnionych od węgla. W dyskusji mówi się też jednak o tym, żeby beneficjentami uczynić więcej regionów, z większej liczby krajów, co miałoby ułatwić zgodę na powołanie takiego funduszu. Jak pan to pogodzi?
Jeszcze raz podkreślę. Mówimy o sprawiedliwej transformacji. Nie o transformacji w ogóle, bo jej podlega każdy, to jest światowe zjawisko. To dotknie każde państwo członkowskie i każdego obywatela UE. Niebezpieczeństwo polega na tym, że ta transformacja może zostać zablokowana, bo jest postrzegana jako trudniejsza dla jednych niż dla drugich. I sądzę, że Unia powinna to skorygować. Jeśli pyta pani o dziedziny, w jakich to jest niezbędne, to na pewno mówimy o regionach węglowych, ale nie tylko. Również tam, gdzie są przestarzałe gałęzie przemysłu, słaba tkanka społeczna. Nie jest to więc ograniczone do jednego czy dwóch państw, ale nie mówimy też o rozsmarowaniu tego funduszu na całą Unię, żeby każdy dostał parę euro. To nie miałoby sensu. Musi być ukierunkowany na te kilka państw, dla których ta transformacja nie jest sprawiedliwa, które będą nią dotknięte dużo bardziej niż inne. Myślę o moim własnym regionie, kiedyś bogatym, opartym na węglu. Po zamknięciu kopalń holenderska gospodarka rozwijała się świetnie, ale ten węglowy region nie. Tego się obawiam. Oczywiście będą nowe miejsca pracy. Ale to nie będą takie same miejsca pracy i niekoniecznie w tych samych miejscach. Ludzie, którzy mają dziś pracę i stracą ją w wyniku transformacji. Jaki sens ma przekonywanie ich, że będzie nowa praca, skoro np. nie będą mieli do niej odpowiednich kwalifikacji? Dlatego musimy mieć pewność, że będzie praca w tych regionach i że ludzie będą się mogli do niej przeszkolić. Rynek tego nie załatwi, do tego potrzebne są publiczne pieniądze i tu właśnie zadziała Fundusz Sprawiedliwej Transformacji.
Poza 100 mld euro pojawia się też inna liczba – 260 mld euro.
Tak, to roczna wartość inwestycji potrzebnych, żeby UE stała się neutralna klimatycznie do 2050 roku.
A jak to będzie sfinansowane? Na ile z pieniędzy podatników?
My przedstawiamy mapę drogową, a nie szczegółowy plan. Nie jesteśmy w stanie dzisiaj ocenić, ile na to będzie pieniędzy prywatnych. Weźmy np. system handlu emisjami. Cena tony CO2 wyniesie 25 euro. Jeśli spadnie do 20 euro, to transformacja energetyczna będzie bardziej kosztowna dla sektora publicznego. Ale jeśli wzrośnie do 35 euro, to praktycznie będzie bezbolesna. Niemożliwe więc jest przewidzenie, ile będzie potrzeba pieniędzy publicznych, ale możemy oszacować całkowite koszty, właśnie te 260 do 300 mld euro rocznie. To może się wydawać niewiarygodnie wysoką kwotą, ale z drugiej strony musimy postawić koszty zaniechania działania. A one są ogromne. Zmniejszona produktywność z powodu wzrostu temperatury, katastrofy naturalne, pustynnienie, kryzys zdrowotny, choćby z powodu jakości powietrza – mówimy o 400 tysiącach przedwczesnych zgonów rocznie z tego powodu. Nawet jeśli nie chcemy na to patrzeć z moralnego punktu widzenia, to spójrzmy z politycznego. Trzeba porównać koszty inwestycji z kosztami zaniechania i wtedy te pierwsze okażą się niższe. Ale powiedziawszy to, oczywiście nie możemy być naiwni: to będą wielkie koszty. Pytanie, czy nasze społeczeństwo na to stać? Moja odpowiedź brzmi: tak. Biorąc pod uwagę niskie stopy procentowe, wiemy, że pieniądze w najbliższych latach nie będą najdroższym czynnikiem produkcji. Przemysł szybko się dostosowuje, Bayer właśnie ogłosił, że będzie neutralny węglowo do 2030 roku. Korporacje zdają sobie sprawę, że można na tym zyskać. Biznes zgadza się co do jednego: im szybciej zaczniemy inwestować, tym szybciej, w tym długim procesie, zaczniemy osiągać zyski.