Amerykański gaz ma uratować Europę? Za oceanem mają wątpliwości

"Przełomowa" – takim epitetem Biały Dom, a w ślad za nim część mediów, opisywał zawarte z Europą porozumienie w sprawie dostaw LNG zza Atlantyku. Problem w tym, że firmy energetyczne z Ameryki sygnalizują, iż prezydent Biden przeszarżował.

Publikacja: 03.04.2022 16:27

Amerykański gaz ma uratować Europę? Za oceanem mają wątpliwości

Foto: Adobe Stock

"Biden zapomniał powiedzieć, jak, skąd i kiedy ma zamiar zdobyć dodatkowe 15 mld m sześc. gazu. Bo na pewno nie od krajowych producentów" – komentuje kwaśno w opublikowanym w piątek w branżowych serwisach Alex Mills, były prezes Texas Alliance of Energy Producers.

Sekundują Millsowi inne media. Szacowny "The Wall Street Journal" uznał, że obietnice Bidena to "myślenie magiczne". Magazyn "World Oil" w edytorialu podsumowuje, że "bufonada energetycznej polityki prezydenta nie zna granic". "w ogniu konfliktu zbrojnego na Ukrainie, z przetaczającymi się przez Europę obawami o stabilność dostaw, przy wysokiej cenie ropy i wściekłej inflacji w ojczyźnie, prezydent Biden kontynuuje niewiarygodnie ignorancką politykę, którą kształtuje ideologia, a nie praktyczne podejście" – kontynuował autor komentarza.

Czytaj więcej

Republiki bałtyckie bez rosyjskiego gazu. Oficjalnie to przez remont

Teoretycznie, można by się spodziewać, że amerykańscy producenci powinni się cieszyć: dzięki wyrugowaniu Rosjan z europejskiego rynku zyskują dostęp do raptownie spustoszonego rynku, który 80 proc. zapotrzebowania na błękitny surowiec zaspokajał importem. W przypadku rosyjskiego gazu było to około 380 mln m sześc. dziennie, co w skali 2021 r. dało w sumie 140 mld m sześc. Nic, tylko podbijać: można się domyślać, że zadeklarowane przez Bidena dostawy na poziomie 15 mld m sześc. rocznie mogłyby być ledwie wstępem do dalszego podboju europejskiego rynku.

Nie zakopane topory

Ale amerykańscy gazownicy wcale się nie cieszą. Branża z Białym Domem ma na pieńku od wielu miesięcy, spory dotyczą choćby sugerowanego przez urzędników manipulowania cenami oraz wcześniej zadeklarowanych przez prezydenta proklimatycznych i proekologicznych zwrotów w krajowej polityce. Mills zarzuca Departamentom Energii, Spraw Wewnętrznych czy amerykańskiej komisji nadzoru finansowego (SEC) mnożenie kolejnych wymogów i barier legislacyjnych, które krępują rozwój sektora – i hamują inwestuje.

Tu z odsieczą przybywa też "The Wall Street Journal". – Przekształcanie gazu w płynną postać wymaga długoterminowego inwestowania i godnego zaufania zasilania w energię – wskazuje gazeta. – Fabryki nie mogą być zdane na rozchwiane odnawialne źródła energii, a spółki nie zainwestują miliardów, jeżeli zakładają, że regulatorzy zaduszą ich, gdy tylko kryzys (militarny i polityczny w Europie – przyp. red.) minie – precyzuje.

Czytaj więcej

Europa ma umowę na LNG z USA. Wspólne zakupy gazu w UE

Jak wytyka Mills, Europa również długo opierała się przed opcją zakupów w Stanach Zjednoczonych. Amerykańscy gazownicy preferują sprzedaż LNG w postaci kontraktów długoterminowych i takimi też umowami tamtejsi eksporterzy wiązali się dotąd z odbiorcami, głównie z Azji, choć na liście klientów jest też Polska. Europa jednak preferowała zakupy na rynku spotowym, czyli kupując gaz "od ręki", na miarę bieżących potrzeb. Kontrakty długoterminowe do ostatniej jesieni wydawały się Europejczykom zbyt drogie i ryzykowne.

W efekcie, według prezesa zrzeszenia firm energetycznych z Teksasu, producenci LNG w Stanach nie rozpędzali się z inwestycjami. – To jeden z powodów, dla których nie rozpoczęła się budowa 13 zaaprobowanych już przez władze terminali LNG, o przepustowości 258 mld m sześc. gazu rocznie – wytyka choćby Mills.

Gazownik potężniejszy niż nafciarz

Szkopuł w tym, że nawet gdyby te terminale teraz powstały – a budowa takiej infrastruktury to projekt na wiele miesięcy, jeżeli nie lat – nie byłoby surowca, który można przez nie wysyłać w świat, czy konkretniej – do Europy.

Tak, branża gazownicza to dziś w Stanach Zjednoczonych potęga. Choć zwykliśmy kojarzyć Amerykę z nafciarzami, to gazownicy odpowiadają dziś za jedną trzecią wyprodukowanej za Atlantykiem energii. Jeszcze w 2012 r. produkcja branży wynosiła niespełna 650 mld m sześc., dziś przebija 900 mld m sześc. (w 2019 r. – 930 mld m sześc., w 2020 r. – prawie 915 mld m sześc. według portalu Statista.com). Choć produkcja odbywa się w całej Ameryce, to przoduje tu kilka stanów. Przeszło połowę wydobycia realizuje się w Teksasie (23,9 proc. w 2020 r.), Pennsylvanii (21,2 proc.) i Louisianie (9,5 proc.).

Czytaj więcej

Biden: Odejście od gazu z Rosji będzie kosztować Europę, ale to moralnie słuszne

Wzrosty nakręcały synergie przy jednoczesnym wydobyciu ropy i gazu, czy boom łupkowy. To pozwoliło przemysłowi na utrzymanie stosunkowo niskich cen, zwłaszcza w porównaniu z Europą i Japonią. W efekcie Amerykanie eksportują całkiem dużo gazu: jakieś 124 mld m sześc. rocznie. I nie szukają przy tym ryzyka – jak wspomnieliśmy, preferują duże, wieloletnie kontrakty, które pozwalają dostosować produkcję i inwestycję do zaplanowanego zapotrzebowania.

Mills cytuje dane branży, z których wynika, że od stycznia do Europy przypłynęło już ok. 4,4 mld m sześc. gazu. Ale żeby wywiązać się z obietnicy dostarczenia kolejnych 15 mld do końca bieżącego roku, należałoby anulować albo renegocjować kontrakty z innymi klientami – bo gwałtowne zwiększenie mocy produkcyjnych nie wchodzi w grę. Raz, że – jak wyżej wspomniano – relacje i wiara w dobrą wolę Białego Domu jest w branży minimalna. Dwa, że z technicznych powodów nie da się takiej operacji zwiększenia skali działalności przeprowadzić z dnia na dzień. No chyba, że gospodarz Białego Domu proponuje europejskim partnerom gaz, który Europa zakupiłaby gdzie indziej, co wydaje się jednak mało prawdopodobne.

Zaciskanie pasa

Europie nie pozostaje nic innego jak zaciśnięcie pasa: nawet jeżeli Amerykanie dostarczyliby obiecane ilości surowca – to zaledwie dziesiąta część ponad 150 mld m sześc., jakie co roku dostarczała Europie Rosja. Drugi problem: podobnie jak z możliwościami wydobywczymi i produkcyjnymi, tak i z transportem – liczba statków przystosowanych do przewodu LNG jest ograniczona, jak pisał kilka dni temu "Financial Times", europejscy kupcy desperacko poszukują dziś jednostek, które można by zakontraktować na dostarczenie gazu do Europy.

No i trzeci problem: Europa ma też ograniczone możliwości odbioru surowca, np. Niemcy w ogóle nie mają odpowiednika naszego świnoujskiego Gazoportu. Specjaliści szacują, że postawienie takiego obiektu potrwałoby ok. pięciu lat. I musiałoby to być potężne przedsięwzięcie: dziś instalacja w Świnoujściu ma możliwość przyjęcia dostaw rzędu 5 mld m sześc. skroplonego gazu rocznie i nawet planowana rozbudowa zwiększy te możliwości do 7,5 mld m sześc. W skali potrzeb Polski może to być skala wystarczająca na zabezpieczenie podstawowych potrzeb, ale w skali przyszłego popytu na gaz, albo kłopotów całego kontynentu, jest stosunkowo niewielki potencjał.

"Biden zapomniał powiedzieć, jak, skąd i kiedy ma zamiar zdobyć dodatkowe 15 mld m sześc. gazu. Bo na pewno nie od krajowych producentów" – komentuje kwaśno w opublikowanym w piątek w branżowych serwisach Alex Mills, były prezes Texas Alliance of Energy Producers.

Sekundują Millsowi inne media. Szacowny "The Wall Street Journal" uznał, że obietnice Bidena to "myślenie magiczne". Magazyn "World Oil" w edytorialu podsumowuje, że "bufonada energetycznej polityki prezydenta nie zna granic". "w ogniu konfliktu zbrojnego na Ukrainie, z przetaczającymi się przez Europę obawami o stabilność dostaw, przy wysokiej cenie ropy i wściekłej inflacji w ojczyźnie, prezydent Biden kontynuuje niewiarygodnie ignorancką politykę, którą kształtuje ideologia, a nie praktyczne podejście" – kontynuował autor komentarza.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Gaz
Gazprom szoruje po dnie. Pierwszy rok zamknięty stratą
Gaz
Największy sojusznik Gazpromu pozwany w Rosji
Gaz
Polska zyskała nowe źródło gazu. „Błękitne paliwo” dla Orlenu nie tylko z Norwegii
Gaz
Gazprom się boi i grozi. Niemiecki Uniper jak Orlen
Gaz
Wyjątki od wymiany pieców gazowych. Kogo nie dotyczy nowa dyrektywa