Rzut oka na statystyki mógłby utwierdzać w przekonaniu, że na wielkoskalową produkcję prądu - czy szerzej, energii - z odnawialnych źródeł pozwolić sobie mogą nieduże gospodarki, dodatkowo "pobłogosławione" przez naturę. Przykładowo, przygotowany przez amerykańską organizację WiseVoter ranking państw, w których OZE odgrywają największą rolę w produkcji energii elektrycznej, otwierają państwa skandynawskie: Islandia (86,87 proc. produkowanego prądu z OZE), Norwegia (71,56 proc.) i Szwecja (50,92 proc.).
W tym zestawieniu (bowiem podobnych rankingów istnieje wiele, a każdy nieco inaczej szacuje potencjał OZE w miksie energetycznym) to jedyne państwa świata, które przekroczyły symboliczny próg 50 procent energii elektrycznej pozyskanej ze źródeł odnawialnych. We wszystkich wymienionych państwach skandynawskich olbrzymią rolę odgrywają hydroelektrownie, uzupełniane np. geotermią w przypadku Islandii, energetyką wiatrową w Szwecji, czy biomasą w Norwegii. Skandynawowie też znacznie wcześniej niż reszta Europy postawili na źródła odnawialne i opierali się na tym modelu, projektując w miarę potrzeb dalszy rozwój sektora energetycznego.
Czytaj więcej
Pomimo niewielkich wzrostów ceny w końcówce tygodnia, ropa na światowych rynkach wciąż jest stosunkowo tania - przynajmniej w stosunku do ubiegłorocznych wzrostów i wbrew wysiłkom OPEC, by ją podbić. Być może dzieje się tak za sprawą Iranu.
Taki poziom wykorzystania OZE wydawał się być nieosiągalny dla innych krajów europejskich. Tymczasem okazuje się, że lada chwila ów próg 50-procentowego udziału OZE w produkcji energii elektrycznej przekroczy Hiszpania - twierdzą analitycy norweskiego ośrodka analitycznego Rystad Energy.
Udany model rozwoju OZE
"Przez dziewięć godzin w ostatni wtorek krajowa sieć energetyczna doświadczyła przedsmaku nadchodzącej uczty odnawialnej energii" - pisał kilka tygodni temu, odnosząc się do wtorku 16 maja, hiszpański dziennik "El Pais". - "Przez dziewięć godzin, między 10 rano, a godziną 19 wieczorem, produkcja zielonej energii z nadwyżką zaspokajała zapotrzebowanie kontynentalnej części kraju. Ten próg bywał przekraczany w przeszłości, ale jeszcze nigdy taka chwila nie trwała tak długo. A wszystko zdarzyło się w zwykły, pracujący dzień tygodnia, gdy konsumpcja jest wyższa niż w święto czy weekend" - opisywała gazeta.