Jeszcze trzy lata temu bałtyckie republiki szorowały po kryzysowym dnie. Gospodarki straciły od ponad 18 proc. PKB (Łotwa), do 14 proc. (Estonia). Dziś agencje ratingowe podnoszą ich notowania i stawiają jako przykład najszybszego w Unii wzrostu. W minionym rok estoński PKB zyskał 7,6 proc., litewski 5,9 proc., a łotewski 5,5 proc.
Znam wszystkie trzy kraje i gdy tam jestem, zdumiewa mnie, jak szybko te byłe radzieckie republiki zdołały przestawić nie tylko gospodarki, ale też styl życia, na zachodnie tory. Największy skok wykonała Estonia - mądrze zarządzana przez stabilny rząd, weszła do strefy euro w minionym roku i pomimo, że sama strefa się chwieje, Estonia tylko na tym zyskała. Także dlatego, że Estończycy potrafią przekuć sąsiedztwo wielkiej Rosji w intratny biznes. Ich wyważona i umiejętna polityka wobec Rosjan widoczna jest także w podejściu do problemów energetycznych.
Każda z republik do dziś jest całkowicie zależna od dostaw gazu z Rosji. Gazprom jest udziałowcem operatorów gazowych w każdym w tych krajów. Jednak każda republika wybrała inną drogę do uwolnienia się od tego monopolu.
Litwa poszła na otwartą konfrontację z Gazpromem na arenie międzynarodowej. Przyjęła ustawę o podziale spółki Lietuvos Dujos. Budować będzie terminal LNG. Efektem jest najwyższa cena płacona za rosyjski gaz.
Łotwa i Estonia dotąd siedziały cicho, bowiem Gazprom dał im 15 proc. zniżki. Ale w końcu kwietnia łotewskie władze podały, że będą wprowadzać Trzeci Pakiet Energetyczny. A to oznacza podział krajowego operatora Latvijas Gaze. A 34 proc. akcji należy do Gazpromu.