Gazprom - choć to notowana na giełdzie, publiczna spółka, nie ma nic do gadania w sprawach takich jak własne inwestycje. Prezes Miller jedzie na Kreml i tam dowiaduje się, gdzie będzie budował kolejny gazociąg.
O resztę czyli fundusze i klientów, musi się już sam zatroszczyć. A jak się nie zatroszczy, to zawsze można prezesa wymienić na kolejnego spolegliwego urzędnika.
Tymczasem nie trzeba być Einsteinem, by policzyć, że po zbudowaniu jeszcze gazociągu południowego, rozbudowie północnego o dwie nitki i Jamał-Europa o jedną, rury Gazpromu będą mogły transportować rocznie 387 mld m3 gazu. A popyt spada od kilku lat. W ubiegłym roku Europa kupiła 138 mld m3.
Zakładając, że Władimir Putin, budując kolejne gazociągi, chce zmusić Ukrainę do ustępstw, lub w ostateczności zrezygnować z tranzytu przez ten kraj, to liczyć prezydent Rosji nie umie.
Jeżeli od 387 mld m3 mocy gazociągów odejmie się 143 mld m3, które obecnie transportują magistrale Ukrainy, to zostanie 244 mld m3, przy popycie o prawie połowę niższym. Gdzie tutaj rachunek ekonomiczny?