Ropa gatunku Brent (której ceny są notowane w Londynie, jest przeznaczona głównie dla odbiorców europejskich i przez to ważniejsza dla działających w Polsce firm paliwowych), już w zeszłym tygodniu odrobiła tegoroczne straty. Płacono za nią wtedy nawet 41 dol., czyli najwięcej od połowy grudnia i o blisko 40 proc. więcej niż podczas styczniowego dołka.
We wtorek cena baryłki Brenta nieco spadła i wynosiła 38,8 dol., ale zeszłotygodniowe zwyżki mają już przełożenie na ceny na stacjach benzynowych w Polsce.
– Pierwszą reakcję cenową mieliśmy już w zeszłym tygodniu. Doszło wówczas do podwyżek cen benzyny i oleju napędowego. Ten tydzień może przynieść przeniesienie w całości niedawnych zwyżek na rynku naftowym. Ceny paliw mogą wzrosnąć nawet o 10 groszy za litr – mówi „Rzeczpospolitej" Urszula Cieślak, analityczka z BM Reflex.
Jej zdaniem jednak na tym zwyżki w krótkim terminie powinny się zakończyć. Wyhamowanie wzrostu cen ropy na światowych rynkach oraz umocnienie złotego powinno dać chwilę oddechu polskim kierowcom. – Chyba że na rynku wydarzy się coś, co stałoby się impulsem dla dalszych zwyżek. Np. dane o zapasach ropy w USA lub wyniki posiedzenia Fedu mocno wpłyną na nastroje na rynkach – dodaje Cieślak.
Ceny ropy spadały we wtorek m.in. dlatego, że spadły oczekiwania, iż Iran przyłączy się do porozumienia zawartego przez Rosję, Arabię Saudyjską, Katar i Wenezuelę przewidującego zamrożenie wydobycia surowca na poziomie ze stycznia. Irańskie władze deklarują, że mogą się przyłączyć do tego paktu, gdy zwiększą wydobycie do poziomu sprzed nałożenia zachodnich sankcji.