Jutro w obecności prezydenta Rosji Dimitrija Miedwiediewa i kanclerz Angeli Merkel zostanie oficjalnie uruchomiony w Lubminie na niemieckim wybrzeżu gazociąg Nord Stream. To pierwsze bezpośrednie połączenie z Rosji przez Bałtyk do Niemiec i jedna z najbardziej kontrowersyjnych inwestycji infrastrukturalnych w Europie w ostatnim czasie. Powstała, choć wiele krajów protestowało, choć były obawy o jej wpływ na środowisko i choć nie ma ekonomicznego sensu. Jest korzystna przede wszystkim dla rosyjskiego Gazpromu, bo to nowa trasa dostaw do Europy – na początek 27 mld m sześc. gazu rocznie.
Na uroczystości zabraknie głównego bohatera, bez którego zabiegów inwestycja by nie powstała, czyli premiera Władimira Putina. On właśnie, będąc prezydentem Rosji, zdołał nawiązać tak bliskie, przyjacielskie relacje z kanclerzem Gerhardem Schroederem, że praktycznie bez większego trudu przekonał go do poparcia rurociągu przez Bałtyk. A gdy Schroeder opuścił urząd, znalazł zatrudnienie właśnie przy tym projekcie z wynagrodzeniem, o którym krążyły legendy. Tak samo jak o znajomości byłego agenta KGB Władimira Putina i Matthiasa Warniga, byłego oficera wschodnioniemieckiej Stasi, który był dyrektorem zarządzającym projektu Nord Stream.
Komisja bez obaw
Umowę w obecności Schroe-dera i Putina podpisali na początku września 2005 roku szefowie największych niemieckich firm: BASF i E.ON oraz rosyjskiego Gazpromu, co wywołało spore zamieszanie i duże zaskoczenie – zwłaszcza w nowych krajach członkowskich Unii – m.in. w Polsce i na Litwie, z którymi nikt z Komisji Europejskiej ani tym bardziej niemieckiego rządu nie uznał za stosowane skonsultować projektu. Wtedy stało się oczywiste, że przy zaangażowaniu niemieckich potentatów znajdą się odpowiednie fundusze, by zrealizować budowę i tak faktycznie się stało. Niemieckie banki wsparły projekt, a po trzech latach przyłączyły się do niego także holenderska firma gazownicza Gasunie i francuski gigant GDF Suez.
Wysiłki Polski, która wraz z innymi krajami nadbałtyckimi – Litwą, Łotwą i Estonią – próbowała w Parlamencie Europejskim przeforsować zobowiązanie Komisji Europejskiej do ścisłej kontroli budowy rurociągu, okazały się bezskuteczne. Nasze argumenty były związane z obawami o to, jak prace te wpłyną na ekosystem Morza Bałtyckiego.
Wątpliwości dotyczyły też bezpieczeństwa żeglugi, skoro rurociąg układano na dnie morza, na którym zalega broń z czasów obu światowych wojen. To właśnie względy środowiskowe wydawały się jedynym sposobem zablokowania prac. W ostatnich tygodniach konsorcjum Nord Stream opublikowało raport o wpływie budowy na środowisko wskazujący, że był on znikomy.