Zwykli obywatele oraz związki zawodowe protestują przeciwko rządowemu pomysłowi likwidacji dopłat do paliwa. W jego efekcie cena za benzynę podskoczyła w niektórych regionach kraju o 100 proc. To napędza obawy, że podobny los czeka inne produkty.
Sytuacja na pierwszy rzut oka wydaje się być kuriozalna. Nigeria jest największym w Afryce producentem ropy. Kraj ten nie posiada jednak własnych rafinerii i przez to nie jest w stanie przerobić wydobytego surowca na benzynę. W efekcie Nigeryjczycy z jednej strony eksportują ropę a z drugiej muszą importować benzynę. Sytuacja taka trwa niezmieniona od dziesiątków lat. Winą za nią obarcza się najczęściej nieudolność rządzących oraz szalejącą w kraju korupcję. Z tego powodu przez lata Nigeria nie była w stanie postawić na swoim terenie infrastruktury, która zapewniłaby kraju możliwość korzystania z własnych zasobów naturalnych.
Zamiast zbudować rafinerię wprowadzono subsydia. Rocznie kosztują one budżet około 8 mld dol. Przeciętni obywatele tak się do nich przyzwyczaili, że nie wyobrażają sobie już życia bez nich. Sam pomysł ich zniesienia nie jest nowy. Wcześniej wielokrotnie próbowały to zrobić wcześniejsze rządy. Plan upadał jednak pod naciskiem opinii społecznej. Tym razem sprawa może się zakończyć inaczej. Wywołało to niemałą panikę. W efekcie wiele stacji benzynowych było dzisiaj rano zamkniętych. W wielu innych ceny podskoczyły o 100 proc. ze średniego poziomu 65 nairów (0,40 dol. amerykańskiego) do 140. Podobną sytuację obserwuje się także na czarnym rynku, który zaopatruje w paliwo nie jednego obywatela. Wyższe ceny na stacjach już znalazły swoje odbicie w usługach ściśle z nimi powiązanymi. W górę poszybowały koszty transportu. Ceny za taksówki czy minibusy podskoczyły dwu, a nawet trzykrotnie.
Rząd broni jednak swojego pomysłu. Jak tłumaczy szef nigeryjskiego banku centralnego Lamido Sanusi, uwolnione w ten sposób środki można spożytkować na inwestycje, które zmniejszą panująca w kraju biedę. W wystosowanym komunikacie wezwał wszystkich, by nie poddali się panice. Sanusi wraz z ministrem finansów kraju Ngozi Okonjo-Iweala przewodzi grupie roboczej, której zadaniem jest znalezienie sposobu na zniesienie subwencji.
- Konsumenci mogą być pewni, że zapewnimy wszystkim odpowiednią ilość surowca po cenach, które z jednej strony będą konkurencyjne, a z drugiej nie zakrawające o wyzysk – tłumaczy Sanusi.