Na gazowym rynku robi się coraz ciekawiej. Ukraina już nie tylko pohukuje o porzuceniu Gazpromu, ale zaczęła działać podpisując umowy na dostawy gazu z Zachodniej Europy przez Polskę, Węgry, Słowację. Dziś Ukraińcy podali, że w styczniu tranzyt rosyjskiego błękitnego paliwa do Europy spadł o 23 proc. rok do roku. Oni sami swoje zakupy zmniejszyli o 1,3 proc.
Sam Gazprom wczoraj przyznał, że udział w europejskim rynku zmniejszył się w minionym roku o jeden punkt procentowy do 26 proc. Ale od razu zapewnił, że do 2030 r. wzrośnie do 32 proc.
Eksperci wątpią i nie chodzi tutaj tylko o kłopoty strefy euro, ale o poszukiwania przez europejskie kraje alternatywnych źródeł i rosnące zakupy na giełdach tańszego LNG. Do ekspansji ze swoim tanim gazem szykują się też Amerykanie. Fitch jest zdania, że i w tym roku rosyjski eksport do Europy będzie spadać.
Gazprom wydaje się mieć świadomość powagi sytuacji, a wszelkie zapewnienia o wzroście to jedynie zasłona dymna dla nerwowych poszukiwań nowych rynków. Od dziesięciu lat Rosjanie nie mogą wejść ze swoim gazem na największy z nich - chiński.
Chcieliby tam sprzedawać gaz tak drogo i tak dużo jak w Europie, ale tutaj napotkali przeszkodę, od której odbiło się przez stulecia już wielu najeźdźców - Chiński Mur. Państwo Środka może przebierać w propozycjach gazowych i nie śpieszy się z podpisaniem kontraktu z Rosjanami. Kupuje tani gaz z Turkmenistanu, buduje swój wielki gazociąg (7500 km) i czeka.