W ostatnich dniach krajowe zapotrzebowanie na gaz zgłaszane przez klientów Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa wynosiło średnio 52-55 mln m sześc. na dobę. To o około 10 mln m sześc. więcej niż średnia odnotowywana w porównywalnych okresach przez ostatnie pięć lat. W efekcie PGNiG wystąpiło do Rosjan z prośbą o okresowe zwiększenie dostaw ponad maksymalne limity ustalone w kontrakcie jamalskim.
– Na nasz wniosek Gazprom zwiększył dostawy przez kilka dni w trzeciej dekadzie marca. Dzięki temu byliśmy w stanie zaspokoić zapotrzebowanie na paliwo gazowe zgłaszane w Polsce, po konkurencyjnej cenie – mówi Radosław Dudziński, wiceprezes PGNiG.
Przekonuje on, że spółka nie miała innego wyjścia, gdyż już wcześniej w pełni wykorzystywała moce przesyłowe w gazociągach łączących Polskę z Niemcami i Czechami. Poza tym firma nie mogła skorzystać z 1,2 mld m sześc. należącego do niej surowca zgromadzonego w podziemnych magazynach. Zgodnie z ustawą o zapasach obowiązkowych taki wolumen gazu pozostaje w gestii ministra gospodarki, który nie zgodził się na jego wykorzystanie. Tymczasem to około 65 proc. surowca, jaki w ogóle można w Polsce zmagazynować. Pozostałe 700 mln m sześc. PGNiG już w większości odebrało z magazynów w celu zaspokojenia zwiększonego zapotrzebowania na gaz w okresie zimowym.
Czy w tej sytuacji spółka zamierza powtórnie wystąpić do Gazpromu o zwiększenie dostaw? – Nie możemy tego wykluczyć. Wszystko zależy od pogody – tłumaczy Dudziński.
Zdaniem niektórych ekspertów obecna sytuacja po raz kolejny pokazuje negatywne skutki ustawy o zapasach obowiązkowych. Ograniczyła ona PGNiG możliwość korzystania z podziemnych magazynów, które pozostawały podstawowym środkiem radzenia sobie z wysokim zapotrzebowaniem na gaz w zimie.