Zakręcenie przez Moskwę kurka z gazem dla Ukrainy może być niebezpieczne dla odbiorców w Polsce. I to mimo że Gazprom zapewnił wczoraj, iż tranzyt do Europy będzie kontynuowany. Jak podkreślają analitycy, już przy ostatnich kryzysach gazowych zdarzało się, że surowiec przesyłany przez terytorium Ukrainy był zwyczajnie podkradany. Teraz scenariusz może się powtórzyć.
– Jeżeli gaz z kierunku ukraińskiego przestanie do nas płynąć, będziemy mieli problem – ostrzega Andrzej Szczęśniak, ekspert od rynku paliw. W Polskim Górnictwie Naftowym i Gazownictwie jednak uspokajają. – Dostawy z kierunku Ukrainy realizowane są bez jakichkolwiek zakłóceń. W najbliższym czasie nic nam nie grozi – zapewnia Dorota Gajewska, rzeczniczka PGNiG.
Sytuacja patowa
Polska uzależniona jest od dostaw gazu ze Wschodu. W ramach kontraktu jamalskiego sprowadzamy co roku około 9 mld m sześc. tego paliwa, co zaspokaja niemal 60 proc. naszych potrzeb. Aż 30 proc. tego kontraktu realizowanych jest gazociągiem biegnącym przez Ukrainę, reszta gazociągami białoruskimi.
W punkcie Drozdowicze odbieramy około 3 mld m sześc. surowca płynącego ze strony Ukrainy. To jedna piąta zużywanego w naszym kraju paliwa. Zakłócenia w dostawach z tego kierunku będą miały więc poważne konsekwencje dla rodzimego rynku.
– To, że takie kłopoty się pojawią, jest niemal pewne. Choć Ukraińcy mają potężne wydobycie gazu, nie są w stanie zaspokoić jeszcze większych swoich potrzeb. Brak gazu będzie więc oznaczał dla wielu koncernów wykorzystujących go do produkcji duże straty. Firmy będą naciskać zatem na Kijów – przestrzega Andrzej Szczęśniak.