Uruchamiana w najbliższych dniach elektrownia jądrowa w białoruskim Ostrowcu to nie tylko problem Wilna, które czuje się szczególnie zagrożone tą inwestycją. To również przykład tego, jak Polska straciła na znaczeniu w regionie.

Gdy za wschodnią granicą decydowano o powstaniu białoruskiej siłowni atomowej, rząd PO niewiele zrobił, by zainteresować sprawą Europę. Donald Tusk ani jako premier, ani jako szef Rady Europejskiej nie dostrzegł w tej inwestycji zagrożenia dla Polski i naszych sąsiadów. Również kolejny rząd zbagatelizował elektrownię oddaloną od Warszawy o 500 km. Kolejne ekipy polityczne angażowały się, słusznie, w blokowanie budowy gazociągu Nord Stream 2, ale nie zwracały uwagi światowej opinii publicznej na inne zagrożenie dla bezpieczeństwa w naszym regionie. Elektrownia w Ostrowcu budzi zaś niepokój, bo podczas jej budowy dochodziło do groźnych wypadków.
Polska nie miała oczywiście szans, by budowę zatrzymać, ale mogła się postarać np. o to, by światowa presja zmusiła Białorusinów i Rosjan do większej transparentności podczas realizacji inwestycji. Tymczasem Litwa w swojej batalii przeciw elektrowni była osamotniona. Polityka Warszawy w tej sprawie nijak nie wpisywała się w idee Jerzego Giedroycia, który zwracał uwagę, że Polska musi wspierać wschodnich sąsiadów, bo od tego zależą jej wolność i bezpieczeństwo.
Sprawa elektrowni jądrowej w Ostrowcu nasuwa pytanie o przyszłość polskiego atomu. Lata mijają, kolejne miliony wydaje się na spółkę, która ma się zajmować pozyskiwaniem energii z tego źródła, a decyzji brak. Warto przy tej okazji zastanowić się, czy atomu w naszym tzw. miksie energetycznym faktycznie potrzebujemy, a jeśli tak, to z jakiej technologii korzystać? Czy potrzebny jest nam wielki blok, oddany do użytku za kilkanaście lat w przestarzałej technologii, pochłaniający dziesiątki miliardów złotych podczas budowy, a przez kolejne lata kosztowny w utrzymaniu? Ze względu na deficyt wodny ciężko będzie taki blok schłodzić, szczególnie w Bełchatowie, którego lokalizacja jest wskazywana jako możliwe miejsce realizacji inwestycji. Do tego dochodzi oczywiście problem odpadów, które trzeba będzie składować w odpowiednich miejscach za kolejne miliony.
Warto przyglądać się światowym trendom, które z jednej strony zmierzają w stronę mniejszych jednostek wytwórczych – np. należący do Michała Sołowowa Synthos zainteresował się małym reaktorem, który pozwoli dostarczać spółce parę technologiczną po konkurencyjnych cenach. Z drugiej strony interesująco wyglądają prace w Chinach nad reaktorami termojądrowymi, w których podczas generacji energii powstaje hel, a nie radioaktywny odpad.
Skoro do dziś nie zapadła ostateczna decyzja w sprawie siłowni jądrowej w Polsce, może warto jeszcze wstrzymać się z decyzją wartą ciężkie miliardy i na nowo przemyśleć politykę w tej kwestii?