Co konkretnie przełomowego stało się podczas tej wizyty? Wstępna umowa na współpracę w zakresie energetyki jądrowej została podpisana już w ubiegłym roku.
Atom w Polsce staje się faktem. Na przełomie roku 2029–2030 w Polsce ma zacząć działać pierwszy reaktor SMR. To finalizacja listu intencyjnego, który nasz champion, KGHM, zawarł w ubiegłym roku z amerykańskim koncernem NuScale na budowę małych modułowych reaktorów nuklearnych SMR. W podobnym czasie w Polsce powinny też zacząć działać reaktory, które wspólnie z amerykańskim GE Hitachi Nuclear Energy ma wybudować Orlen. Projekty te to uzupełnienie planowanych inwestycji w „duży atom". Energetyka jądrowa, jako bezpieczna, przyjazna środowisku i konkurencyjna ekonomicznie, będzie stanowić istotny element przebudowy polskiej energetyki. Można stwierdzić, że jesteśmy świadkami przełomu. To efekt polsko-amerykańskiego strategicznego partnerstwa w zakresie rozwoju energetyki jądrowej.
Tymczasem rosnące ceny energii to temat numer jeden w ostatnich miesiącach. Siłą rzeczy stały się też tematem politycznym. Kampania billboardowa prowadzona przez państwowe spółki została przez Komisję Europejską i ekspertówuznana za opartą na nieprawdziwych informacjach. Co pan na to?
Cała ta sprawa, szczególnie histeryczna reakcja KE oraz finansowanych przez nią organizacji, to dla mnie jakiś absurd. Nie usłyszałem rzeczowej polemiki, tylko hasła o „obrzydzaniu Polakom Unii Europejskiej". Otóż informuję: w Polsce nikt nikomu Unii nie obrzydza, ale to nie oznacza, że nie mamy informować społeczeństwa o faktach i mówić, że uczestnictwo Polski w UE to nie tylko oczywiste korzyści, ale też koszty, które ponosi polskie społeczeństwo. Ta kampania, która jest kampanią spółek energetycznych, informuje o rzeczywistej skali obciążeń, jakie dla produkcji energii elektrycznej w Polsce ma system opłat certyfikatów CO2. Prawdą jest też, że ostateczny udział kosztów polityki klimatycznej to ok. 30 proc. w ostatecznym rachunku, ale to i tak bardzo dużo. Wyobraźmy sobie, jaką ulgą dla polskiego społeczeństwa, które boryka się ze skutkami inflacji, byłoby, gdyby energia elektryczna była o te 30 proc. tańsza.
Tym samym tańsze byłyby też inne produkty oraz usługi. Zresztą sam Frans Timmermans przyznał przecież w wywiadzie, którego udzielił zresztą „Rzeczpospolitej" w grudniu zeszłego roku, że polityka klimatyczna UE wywołuje wzrost cen i inflację. Polacy mają prawo o tym wiedzieć. Apeluję do naszych adwersarzy, także tych ze świata dziennikarskiego, o poważną rozmowę w tej sprawie. Ukrywanie przed Polakami faktów na pewno nie jest dobrą drogą. Tym bardziej że w Europie formułowane są daleko idące postulaty zaostrzania polityki klimatycznej, zawarte w Fit for 55. Pakiet ten ma wprowadzić opłaty od prywatnych domów czy samochodów.
Tak więc koszty mają spaść bezpośrednio na obywateli, szczególnie tych mniej zamożnych. Pytanie, kogo na to stać? De facto KE przyznaje w swych informacjach, że 60 proc. wytworzenia, podkreślam – wytworzenia energii, a nie końcowego rachunku, to koszt polityki klimatycznej UE. Takie są fakty i Polacy mają prawo to wiedzieć. Nawet KE przyznaje, że uderzy to w mniej zamożne grupy społeczne i pogłębi społeczne nierówności. Na politykę klimatyczną w takim kształcie, bez żadnych elementów osłonowych dla społeczeństwa, ale także bez wsparcia mniej zamożnych krajów, takich jak Polska, nie możemy się zgodzić. Powinniśmy o tym poważnie porozmawiać, a nie każdą próbę takiej dyskusji sprowadzać do wydumanych epitetów o antyunijności.