W artykule „Energia i niepodległość” minister Piotr Naimski stawia słuszne tezy. Polska powinna być niezależna energetycznie, ceny energii powinny być racjonalne, a oddziaływanie energetyki na środowisko i klimat trzeba zmniejszać. Z opinii wynika, że lekarstwem dla polskiej schorowanej energetyki ma być energetyka jądrowa. To rozwiązanie może się jednak pojawić dopiero w perspektywie 2040 r. – a energetyczna bomba wybuchnie już za chwilę.
CZYTAJ TAKŻE:Energia i niepodległość – polemika
Stan polskiej energetyki i wskaźniki dotyczące niezależności energetycznej są niepokojące. W ostatnich latach import energii elektrycznej, węgla i gazu wzrósł do rekordowych poziomów. Hurtowe ceny energii elektrycznej w Polsce są najwyższe w regionie. Powodem jest pogarszająca się konkurencyjność krajowej energetyki, do tego emitujemy najwięcej CO2 na MWh w całej UE. Już teraz potrzebujemy strategii modernizacji i ograniczania emisji – za dziesięć lat będzie za późno.
Problem roku 2030
W ciągu dekady zostaną wyłączone stare elektrownie na węgiel kamienny (znaczna część z nich dobiega pięćdziesiątki), do tego zaczną się kończyć obecnie eksploatowane zasoby węgla brunatnego. Z systemu elektroenergetycznego wypadnie ok. 15–20 GW mocy – niemal połowa elektrowni. Duża część z nich już dawno nadaje się do wyłączenia, od lat wydłuża się o parę lat ich pracę, żeby odsunąć niepopularne decyzje. Tylko w ramach rynku mocy w kolejnych latach wytwórcy dostaną dodatkowo 47,5 mld z. Tyle pozwoli im przetrwać do 2025 r. (w niektórych przypadkach do 2035 r.).
Największa firma górnicza w kraju PGG domaga się wsparcia w wysokości 21,5 mld zł w kolejnych dziesięciu latach. Ale po 2025 roku pomoc publiczna dla elektrowni węglowych będzie już niedozwolona.