Polityka znowu wzięła górę nad ekonomią, bo zatwierdzone w czwartek przez związkowców i ministra Jacka Sasina 6 proc. podwyżki będą kosztować Polską Grupę Górniczą 260 mln zł w tym roku, a rok ubiegły spółka zamknęła pół miliardową księgową stratą, a zysk jaki spółka wypracowała sięga raptem 1/3 zatwierdzonej w czwartek podwyżki. Minister aktywów istotnie dba o swe aktywa przybliżając PGG do coraz bardziej prawdopodobnej upadłości.
CZYTAJ TAKŻE: Górnicy z PGG dostaną podwyżki. Zawiesili protest
Związkowcy domagają się podwyżek w sytuacji gdy wydajność wydobycia w kopalniach należących do PGG jest blisko trzykrotnie niższa niż zakładają to najbardziej ostrożne wyliczenia rentowności kopalń. I to jest problem. Bo by utrzymać kopalnie trzeba podnosić cenę węgla, a surowiec ze Śląska jest drogi i niekonkurencyjny do tego z zagranicy. W roku ubiegłym co prawda lekko zmalał import węgla, ale i tak napłynęło go całkiem sporo, a drogi, zasiarczony i nikomu niepotrzebny surowiec ląduje codziennie w centralnym magazynie w Wielkopolsce.
Związki górnicze odniosły sukces, politycy partii rządzącej odetchnęli z ulgą, że do wyborów górniczej zadymy w Polsce nie będzie. Problem górnictwa w żaden sposób nie został rozwiązany a za wszystko i tak zapłacimy my, podatnicy. To jest majstersztyk.