– Złożyłem wniosek i na długo zapadła cisza – opowiada nam jeden z chętnych na wsparcie z programu „Czyste powietrze”. – Na rozpatrzenie wniosku miało być 90 dni. Okazało się, że i owszem, ale roboczych, co wydłuża procedurę do pięciu miesięcy. Dochodzi jeszcze 30 dni na zakomunikowanie decyzji – dodaje.
Niepewność i milczenie
Wnioskodawcy narzekają na utrudniony kontakt. Infolinie albo milczą, albo są nieustannie zajęte. – Ilekroć udało mi się tam dobić, miałem wrażenie, że rozmawiam z tą samą osobą. Jedna osoba na całe województwo?! – pyta retorycznie nasz rozmówca.
– To powinien być maksymalnie prosty program, przecież mają z niego korzystać ludzie, którzy nie zawsze są dobrze wykształceni – protestuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą” burmistrz Grodziska Mazowieckiego Grzegorz Benedykciński. – Ludzie nie akceptują tego programu, bo wiąże się z biurokracją, ma zbyt wiele niewiadomych. Jak zrobiliśmy w mieście własny program: dopłacam 70 proc. do wymiany pieca i 20 proc. do wymiany przyłącz, to w rok zmieniliśmy ogrzewanie w ponad 400 budynkach. Tymczasem „Czyste powietrze” to u nas pojedyncze przypadki – porównuje.
CZYTAJ TAKŻE: Benedykciński: Walka ze smogiem to walka o życie
To może tłumaczyć mało spektakularne tempo „cywilizacyjnego przełomu”: z danych Ministerstwa Środowiska wynika, że w sumie złożono dotąd ok. 61 tys. wniosków na kwotę prawie 1,38 mld zł (dotacje i pożyczki). Decyzje o udzieleniu finansowania zapadły w 23,4 tys. przypadków, z czego podpisano 16,4 tys. umów na łączną kwotę nieco ponad 273 mln zł. To bilans około trzech pierwszych kwartałów programu: tymczasem statystycznie powinno się podpisywać 400 tys. umów rocznie i wydawać na to 10 mld zł.
Dysproporcja mówi sama za siebie.