Długo wyczekiwany projekt nowelizacji ustawy wiatrakowej trafił na wiele tygodni do sejmowych prac w podkomisji, gdzie został doprecyzowany. Nieoficjalnie da się usłyszeć z rządu, że projekt ustawy był tam tak długo procedowany, bo czekano na finał kampanii prezydenckiej.
Branża od pięciu lat oczekuje na liberalizację ustawy, która pozwoli na lokowanie farm wiatrowych w odległości minimalnej 500 m od najbliższych zabudowań. W 2023 r. udało się zmienić odległość z tzw. 10H (dziesięciokrotność wysokości wiatraka) do 700 m. To pozwoli w najbliższych latach na wybudowanie kilku GW nowych mocy, ale może okazać się zbyt małą odległością. Paradoksalnie jednak, gdy wsłuchać się w głosy branży wiatrowej (te najgłośniej wybrzmiały na ostatniej konferencji Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej w Świnoujściu), to ta – licząc się z głosem nowego prezydenta, który może być sceptyczny wobec takiej zmiany – postuluje przede wszystkim odbiurokratyzowanie przepisów. Oficjalnie jednak zarówno branżowe stowarzyszenie, jak i największe spółki mają nadzieję, że uda się przekonać nowego prezydenta do dystansu 0,5 km.
Rządowe oczekiwania
Taką nadzieję wyraża także rząd. Jak przypomina Miłosz Motyka, wiceminister klimatu i środowiska, projekt ustawy znosi wprowadzoną w 2016 r. zasadę 10H i przewiduje 500 m jako minimalną odległość wiatraków od zabudowań. Urzędnik zapowiada, że w pierwszym tygodniu po Bożym Ciele projekt tzw. ustawy odległościowej liberalizującej wymogi dla lokalizacji elektrowni wiatrowych na lądzie ma trafić na posiedzenie połączonych komisji sejmowych klimatu, energii i aktywów państwowych oraz komisji infrastruktury. Resort klimatu podkreśla, że projekt tej ustawy podyktowany jest względami pragmatycznymi. Z zapowiedzi resortu wynika, że nie będzie on dłużej czekał i będzie chciał przekonać do podpisu pod nową ustawą obecnego jeszcze prezydenta Andrzeja Dudę, który podobnie jak jego następca Karol Nawrocki z dystansem wypowiadał się na temat zmniejszenia barier dla rozwoju energetyki wiatrowej. Argumentem, który w opinii resortu miałby przekonać prezydenta Dudę do podpisu ustawy odległościowej, jest oddanie ostatecznej decyzji w ręce gmin, bo to do władz samorządowych będzie należeć przyjęcie minimalnej odległości. Resort ma także nadzieję, że na kanwie deregulacji zostanie także doceniony fakt szybszej i uproszczonej procedury planistycznej i środowiskowej. Ministerstwo póki co nie mówi, czy ma alternatywę w sytuacji, kiedy ten projekt nie zostanie ostatecznie przyjęty przez prezydenta. Ministerstwo będzie się chciało – najprawdopodobniej – skupić na skróceniu procedur administracyjnych i czasu trwania całego cyklu inwestycyjnego. Jak szacuje branża, obecnie trwa on nawet siedem lat. Nowe przepisy mogą pozwolić skrócić ten czas do pięciu lat. – Dotychczas prezydent podpisywał ustawy ważne społecznie i gospodarczo bez uwzględniania politycznych aspektów i ta również powinna być tak rozpatrzona. To jest ustawa, której potrzebujemy, jeżeli chcemy mieć niższe ceny energii, jeżeli chcemy mieć bezpieczeństwo energetyczne – mówiła na jednej z ostatnich konferencji prasowych szefowa resortu klimatu Paulina Henning-Kloska.
Wątpliwości branży
Branża wiatrowa, rozumiana jako inwestorzy i deweloperzy projektów OZE, nie upiera się już tak mocno przy odległości 500 m, wskazując, że i tak nowe turbiny wiatrowe o mocy nawet 7 MW należy lokować w odległościach nie mniejszych właśnie niż istniejące 700 m. To, co niepokoi branżę, to nowe obostrzenia, które pojawiły się w nowym projekcie, a których obecnie nie ma zapisanych w obowiązujących przepisach. Chodzi o zapisy, które wprowadzają minimalną odległość lokowania turbiny od granicy parku narodowego. Ma ona wynieść 1500 m, a od określonych obszarów Natura 2000 – 500 m. Projekt wprowadza też minimalną odległość budowy wiatraków od dróg krajowych, wynoszącą 1H, czyli równą maksymalnej wysokości łopaty wirnika nad powierzchnią.