Urząd Regulacji Energetyki (URE) ma już wnioski dotyczące nowych taryf, złożone przez pięciu największych operatorów systemów dystrybucyjnych. Zawierają propozycje przyszłorocznych opłat za usługę przesyłu energii do domów i przedsiębiorstw (ponadto płaci się za sam prąd). Co roku składają je spółki zajmujące się dystrybucją w grupach PGE, Tauron, Enea, Energa i Innogy (d. RWE).
Przesył w górę
Spółki niechętnie ujawniają, jakie zmiany taryf zaproponowały regulatorowi. Propozycje dotyczące przesyłu energii, jak wynika z naszych informacji, wskazują na możliwość podwyżek w 2017 r., choć jeszcze trudno określić, jak znacznych. – Skoro regulator chce mieć efektywnego i spełniającego normy jakościowe dystrybutora, to powinien się zastanowić nad zwiększeniem strumienia gotówki na ten cel – sugeruje Przemysław Piesiewicz, wiceprezes Energi.
Zdaniem analityków wyższe opłaty za przesył energii są bardzo prawdopodobne. Co prawda prezes URE w wytycznych do obliczania taryfy wyznaczył tzw. średnioważony koszt kapitału (zwrot z inwestycji w budowę sieci) na poziomie zbliżonym do tegorocznego (5,63 proc. wobec 5,67 proc.), ale ma jeszcze zdecydować o zależnym od URE tzw. wskaźniku regulacyjnym. Inaczej niż w przeszłości może on być różny dla poszczególnych spółek.
Kamil Kliszcz z DM mBanku zwraca też uwagę, że od 2017 r. będzie wyższa tzw. opłata przejściowa (rekompensata dla energetyków za rozwiązane kontrakty terminowe). Gospodarstwa domowe będą płaciły 8 zł miesięcznie zamiast 3,87 zł. A to oznacza, że roczny rachunek dla nich tylko z tego tytułu skoczy o ok. 50 zł. Dla porównania, statystyczna rodzina płaci obecnie za przesył i prąd 100–120 zł miesięcznie, a jeśli mieszka w domu jednorodzinnym, to 300–400 zł.
– Wyższa opłata przejściowa będzie miała niewielki wpływ na samą taryfę. Najważniejsze będzie podejście URE do zwrotu z zainwestowanego przez energetyków kapitału i ilości dystrybuowanej energii – zauważa analityk mBanku.