Jeśli się to powiedzie, to największy w krajach bałtyckich wytwórca energii – już obecny m.in. na Litwie i Łotwie, będzie sprzedawał do naszych odbiorców ponad 8 TWh rocznie. To więcej niż potrzebują w ciągu roku wszyscy estońscy obywatele.
– To dla nas ambitny cel. Na pewno nie będziemy dążyli do przejęcia dużych udziałów w tym rynku w krótkim czasie, najpierw chcemy się go nauczyć – zaznacza Hando Sutter, prezes Eesti Energia.
Najpierw ekspansja w obrocie
W pierwszej kolejności spółka liczy na przyciągnięcie klientów z grupy małych i średnich przedsiębiorstw. Ten segment jest dziś łakomym kąskiem dla wszystkich spółek handlujących prądem ze względu na najwyższą zyskowność. – Ze względu na skalę, wyzwaniem byłoby sięganie po zbyt duże wolumeny z dużego przemysłu. Nie zamierzamy też starać się o pozyskiwanie odbiorców z gospodarstw domowych – wskazuje Sutter.
To akurat nie dziwi, bo o ile przemysł od dawna kupuje prąd na wolnym rynku, to dla odbiorców indywidualnych taryfę wciąż zatwierdza prezes Urzędu Regulacji Energetyki. A to zawęża pole do zarobku sprzedawców.
Pierwsze kontrakty już czekają na podpisanie. Na razie jednak Eenfit od miesięcy stara się nad Wisłą o koncesję na sprzedaż energii i gazu. Liczy, że pozyskanie obu zakończy się w tym roku. Przy czym w pierwszej kolejności może uzyskać licencję na obrót błękitnym paliwem. Estończycy nie mówią o swoich celach na rynku gazu. Z pewnością mają jednak nadzieję na szansę, jaką stworzy otworzenie od zniesienie od października taryf na obrót dla przedsiębiorstw. Ceny dla gospodarstw domowych zostaną uwolnione dopiero od 2024 r.