Rosatom to potężny koncern. Zatrudnia 300 tysięcy ludzi, ma 200 firm i 2 mld dolarów zysku netto. To jeden ze światowych liderów atomowej energetyki. Dysponuje drugimi na świecie zasobami uranu. Dostarcza paliwo do 74 reaktorów w 15 krajach. Zarządza flotą atomowych lodołamaczy, wszystkimi dziesięcioma elektrowniami Rosji i stawia kolejne 28 bloków energetycznych, m.in. w Indiach i Chinach. Ale to wszystko za mało, by przekonać urzędników konsulatu Rosji w Warszawie do wydania wizy tym, których koncern postanowił zaprosić na dwa dni.
Rosatom chciał pokazać dziennikarzom z Polski, Litwy i Łotwy budowaną w obwodzie kaliningradzkim siłownię Bałtycką. Te trzy kraje to potencjalni klienci koncernu. Rosjanie chcieliby im sprzedawać prąd z Bałtyckiej i pozyskać inwestorów, bo budowa była posunięciem bardziej politycznym aniżeli ekonomicznym. Bardziej decyzją Kremla niż szefów koncernu.
Miała osłabić inwestycje w energetykę jądrową tak w Polsce, jak i na Litwie. A że Bałtycka kosztuje dużo (ok. 5 mld euro), więc trzeba poszukać chętnych do udziału w przedsięwzięciu. Ważne więc, by już na etapie budowy przekonywać opinię publiczną sąsiadów, że Rosjanie robią wszystko "po europejsku", czyli bezpiecznie i nowocześnie.
Takie rozumowanie wydaje się logiczne, ale nie w Rosji. Zapraszający koncern - bogaty i działający globalnie, wynajął firmę z St. Petersburga, która miała wyjazd zorganizować. Jak to się robi po rosyjsku? Otóż siedząca w St. Petersburgu pani Olga wysyła do dziennikarzy informacje mailem, że sami mają sobie wykupować ubezpieczenia i załatwiać wizy (koncern zwróci koszty).
Pani Olga nie rozumie, że to na zapraszającym ciąży obowiązek załatwiania formalności. Zapewnia, że "nie zabiera to dużo czasu". Tylko skąd to wie, jeżeli samej nie chce się jej ruszyć zza biurka, ani wynająć w Polsce firmy, która to załatwi?