To scenariusz optymistyczny. Ostrożniej do sprawy podchodzą same firmy wydobywcze, które zapowiadają, że pełniejszy obraz sytuacji uzyskamy po przeprowadzeniu przynajmniej 270 odwiertów, bo do tylu łącznie zobowiązali się właściciele koncesji poszukiwawczych. Teraz najbardziej potrzeba więc czasu, i nakładów, bo jeden odwiert to koszt kilkunastu milionów dolarów, swoje kosztuje też szczelinowanie, oraz późniejsza analiza danych. Niestety, niebawem i czasu, i pieniędzy może zacząć brakować, a Polska będzie musiała poczekać na swoją łupkową szansę.
Dlaczego? Zostawmy na boku złowróżbny rosyjski lobbing czy zakusy Brukseli na przykręcenie nam śruby regulacji środowiskowych, bo wyzwanie jest o wiele bardziej prozaiczne. O to, gdzie trafi kapitał inwestycyjny, którym dysponują firmy wydobywcze, trwa ostra konkurencja. To samo dotyczy wykwalifikowanych załóg oraz specjalistycznego sprzętu. Łupkowy know-how, który był latami gromadzony w Ameryce Północnej, i bez którego nie byłby możliwy sukces tej branży, naprawdę "robi różnicę". Bez niego trudniej o wiarygodne (i szybkie!) oceny atrakcyjności konkretnego złoża, a jeśli stawką mają być wielomiliardowe inwestycje, to dane geologiczne muszą zawierać jak najmniejszy margines niepewności.
Tymczasem pogoń za łupkami ruszyła na wszystkich kontynentach, czytaj: zwiększa się popyt na całe spektrum usług badawczych i poszukiwawczych. Chińczycy mierzą w skalę wydobycia porównywalną z całą Ameryką Północną, i to w perspektywie końca obecnej dekady. Zresztą to właśnie Chiny boleśnie przekonały się o tym co znaczy brak doświadczenia w zagospodarowaniu niekonwencjonalnych złóż gazu. Wywiercenie pierwszego odwiertu – bez pomocy z zewnątrz – zajęło im rok, i zakończyło się klapą. Dopiero ta lekcja skłoniła chińskie władze do zorganizowania półotwartych przetargów na koncesje poszukiwawcze i wydobywcze (w każdym pozwoleniu swój udział musi mieć jeden z chińskich koncernów państwowych) oraz do przejmowania spółek amerykańskich i kanadyjskich. Wszystko po to, aby uczyć się łupkowego abecadła.
Gazu łupkowego będzie też szukać Algieria, już dziś trzeci co do wielkości dostawca gazu do Europy. Do poszukiwań w Argentynie przygotowują się koncerny niemieckie, a prawdziwym hitem była ubiegłoroczna wizyta w Buenos Aires szefa Gazpromu, Aleksieja Millera. Tym razem nie powątpiewał on w to, czy wydobycie gaz łupkowego nie szkodzi środowisku, lecz sfinalizował porozumienie o zaangażowaniu inwestycyjnym rosyjskiego giganta w badania argentyńskich łupków.
Wreszcie na ostatnim szczycie w Davos przedstawiciele ukraińskich władz oraz koncernu Shell podpisali porozumienie dotyczące warunków poszukiwań i eksploatacji złóż na Ukrainie. Wartość inwestycji, do których zobowiązał się Shell w razie ustalenia wielkości ukraińskiego potencjału i stwierdzenia opłacalności wydobycia (strony dały sobie pięć lat na dokonanie tej oceny) to, bagatela, 10 mld dolarów. Wiemy, co skusiło brytyjsko-holenderskiego potentata – obietnica zwolnienia z większości obciążeń podatkowych, i perspektywa korzystnego podziału zysków z wydobytego gazu. To miara determinacji Ukraińców. W zamian Shell zgodził się podjąć ryzyko związane z poszukiwaniami.
Oczywiście, nie wszystkie projekty wypalą. W planach koncernów zawsze jest miejsce na zaangażowanie nawet w pozornie mniej perspektywiczne przedsięwzięcia. Międzynarodowe zainteresowanie łupkami osiągnęło już jednak taką skalę, że czymś naturalnym staje się swoista selekcja rejonów zaangażowania.