Dla Polski to bardzo ważne, gdyż szybsze tempo redukcji liczby uprawień do emisji spowodowałoby wyższe koszty dla naszego przemysłu i opartej na węglu energetyki. Przedstawiciele branży przewidywali przed głosowaniami w PE, że niekorzystne rozwiązania, jakie forsowała część europosłów, mogą doprowadzić do wzrostu cen energii elektrycznej w naszym kraju nawet o 20 proc.
Maltańczycy chcieliby wypracować ostateczny kształt przepisów jeszcze w trakcie swojego przewodnictwa, czyli do końca czerwca.
Fundusz dla najbiedniejszych krajów UE
Tekst przygotowany przez prezydencję maltańską przewiduje, że tak jak do tej pory, 57 proc. uprawień dostępnych na rynku powinno być dostępnych na aukcjach (reszta ma być przydzielana najbardziej energochłonnym branżom, by nie wyprowadziły produkcji poza UE). Polsce zależy na tym, by liczba ta nie została zmieniona.
Projekt, nad którym będą pracowali ministrowie, przewiduje – zgodnie z propozycją KE – fundusz dla najbiedniejszych krajów UE, które z dochodów pochodzących ze sprzedaży 10 proc. uprawnień mają modernizować swój system energetyczny. Do Polski trafić ma największa cześć z tych środków.
Z punktu widzenia naszego kraju dobrym zapisem jest to, że zarządzaniem funduszem będą się zajmowały państwa, które z niego będą korzystać. PE miał w tej sprawie inną propozycję, oddając częściowo zarządzanie Europejskiemu Bankowi Inwestycyjnemu. To z kolei wywoływało obawy, że z ogromnych środków, jakie będą w funduszu, nie będą mogły korzystać projekty, które będą w jakimkolwiek stopniu powiązane z węglem.
Przedstawiciele naszego kraju nie są zadowoleni z konstrukcji kryteriów (benchmarków), od których będzie zależało, ile dana firma będzie mogła dostać darmowych pozwoleń na emisję. W koncepcji KE benchmarki określają standardową wydajność w danym sektorze i pokazują, ile trzeba wyemitować CO2, żeby wyprodukować np. tonę stali. 100 proc. darmowych pozwoleń na emisje dostaną tylko te firmy, których wydajność będzie zgodna z ustalonym benchmarkiem.