Miecz Damoklesa w postaci rosnących cen uprawnień do emisji CO2 wisiał nad kolejnymi rządami od lat. I w 2018 r. ten miecz spadł. Co się musi stać, by wprowadzić szybsze reformy, bo dalsze stawianie na energetykę wysokoemisyjną będzie skazane na porażkę, ceny prądu będą tylko wyższe, a konkurencyjność gospodarki będzie spadać. W dokumencie polityka energetyczna państwa 2040 zapisano, że za 10 lat udział węgla w miksie będzie stanowił 60 proc.
Budowa w tej chwili bloków węglowych jest nieracjonalna, bo będą one zawsze trwale nierentowne i zasilane importowanym węglem. W przyszłym roku w Europie energetyka oparta na węglu będzie miała 6,6 mld euro strat! Tych elektrowni nie da się szybko zlikwidować, ale powtórzę – na pewno nie powinniśmy budować nowych. Jedynym sposobem redukcji emisji CO2 w elektroenergetyce bez zmiany nośnika energii jest podwyższanie sprawności. Budując nowy blok, likwidujemy stare bloki, i taka nowa instalacja ma o ok. 10 proc. wyższą sprawność, a to przekłada się na ok. 20 proc. niższą emisję CO2. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy i dostrzec, że przebudowa polskiej energetyki to operacja, którą jako państwo musimy wykonać w dłuższym horyzoncie czasowym. Nie możemy zaklinać rzeczywistości. Sygnały, które wysyła Komisja Europejska w postaci rosnących cen uprawnień do emisji CO2, należy w odpowiedni sposób odczytać. To nie jest mechanizm rynkowy, ale narzędzie ekonomiczne zmuszające do zmiany europejskiej elektroenergetyki, do większej redukcji emisji dwutlenku węgla. To narzędzie tworzy sytuację, gdy odnawialne źródła energii staną się w nieodległej przyszłości bardziej konkurencyjne niż tradycyjne bloki węglowe.
Tymczasem Polska nie tylko nie wywiązuje się ze zobowiązania 15 proc. energii z OZE w 2020 r., ale przez ostatnie cztery lata nie przybyło właściwie żadnych nowych mocy wiatrowych na lądzie.
Rząd zrobił błąd regulacyjny i w konsekwencji miała miejsce blokada inwestycji w energetyce wiatrowej na lądzie. Wcześniej mieliśmy przyrosty po kilkaset MW mocy zainstalowanej rocznie, a spadło to do kilku megawatów. I co ważne – państwo, wprowadzając tego typu regulacje, stało się mało wiarygodne dla inwestorów. Jeżeli ktoś chce zainwestować swoje pieniądze w instalację wiatrową, to musi mieć pewność, że kolejny rząd nie zmieni radykalnie regulacji i z biznesu dochodowego nie stanie się on trwale nierentowny. Inwestor musi wierzyć państwu. Myślę, iż niestabilność warunków funkcjonowania przedsiębiorstw jest głównym powodem katastrofalnie niskiej stopy inwestycji w naszym kraju.
Jesteśmy po wyborach, za chwilę będzie nowy rząd. Co pana zdaniem w obszarze elektroenergetyki powinien zrobić nowy gabinet?
Pozytywnie oceniam konsekwentne działania kolejnych rządów w zakresie dywersyfikacji importu gazu. Stworzono techniczne możliwości importu gazu z różnych kierunków, eliminując w ten sposób dominującą pozycję Gazpromu. Gazoport, interkonektory na zachodzie i południu kraju, wirtualny i fizyczny rewers na gazociągu jamalskim pozwalają nam budować konkurencyjny rynek gazu będący częścią rynku europejskiego. Cieszy mnie również konsekwentnie realizowany przez ministra Piotra Naimskiego projekt Baltic Pipe, czyli połączenie gazociągowe z Norwegią i Danią. To powrót do projektu z czasów rządu Jerzego Buzka. Aktualnie gazoport jest rozbudowywany, planowane są pływający terminal LNG w Zatoce Gdańskiej i kontynuacja budowy interkonektorów. Będziemy w ten sposób przygotowani do szybkiego zwiększenia zużycia gazu, który będzie paliwem przejściowym. Należy pamiętać, iż gaz mimo o połowę mniejszej emisji niż węgiel jest jednak paliwem emisyjnym. Planowane elektrownie gazowe postrzegam jako możliwość buforowania niestabilnych źródeł energii do czasu wdrożenia nowych technologii magazynowania energii. Siłownie gazowe są bowiem szybkie w budowie i stosunkowo tanie. Koszt jednego megawata to poniżej 1 mln euro/MW (na węglu 1,4–1,5 mln euro, w elektrowniach jądrowych znacząco powyżej 4 mln euro). Ciekawa wydaje się technologia SMR (Small Modular Reactor – red.), którą zainteresował się Michał Sołowow i przymierza się do budowy z konsorcjum GE Hitachi Nuclear Energy bloku o mocy 300 MW. Mam nadzieję, że nasza administracja będzie otwarta na energetyczne inwestycje przedsiębiorców. Dlatego też bardzo dziwni mnie, iż rząd nie jest przychylny projektom budowy nowych prywatnych kopalń. Mam tu na myśli inwestorów z Australii czy Niemiec. Przykład kopalni Silesia, prywatnej czeskiej kopalni która jako jedna z niewielu w Polsce jest rentowna, w której związki porozumiały się z zarządem, pokazuje, że prywatny inwestor może z powodzeniem prowadzić działalność w tym obszarze.