– Liberalizacja ograniczeń odległościowych dla farm wiatrowych jest krokiem w dobrym kierunku. To właśnie gminy i społeczności lokalne, które są bezpośrednimi beneficjentami wpływów np. podatkowych od inwestorów, powinny mieć możliwość decydowania czy chcą mieć taką instalację w pobliżu – stwierdza Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW) w reakcji na zapowiedź modyfikacji tzw. zasady 10h, wprowadzonej ustawą o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych w maju 2016 r. Wiceminister energii Tomasz Dąbrowski podczas plenarnego posiedzenia Sejmu 31 stycznia 2018 r. poinformował o trwających pracach nad ograniczeniem restrykcji lokalizacyjnych dla wiatraków na lądzie, „przynajmniej w przypadku gmin, gdzie jest zgoda społeczna na takie inwestycje”.
Zasada 10h ustanowiła minimalną odległość takiej instalacji od zabudowań i terenów chronionych. Nie można ich było budować bliżej niż wynosiła 10-krotność wysokości turbiny. W praktyce wyłączyło to spod inwestycji ok. 99 proc. powierzchni Polski i doprowadziło do powstania luki inwestycyjnej
O ile w 2016 r. w kraju podłączono do sieci farmy wiatrowe o mocy 1225 MW, to w 2017 r. było to już tylko 41 MW, a w 2018 r. – 15,7 MW.
Zasada 10h wyhamowała rozwój całego sektora OZE w kraju. W projekcie Krajowego planu na rzecz energii i klimatu na lata 2021-2030 Ministerstwo Energii wskazało, że w 2020 r. udział OZE w zużyciu energii finalnej brutto wyniesie ok. 13,8 proc. Oznacza to, że brakującą do celu OZE na 2020 r. zieloną energię (15 proc. w finalnym zużyciu) trzeba będzie „dokupić” za granicą w ramach tzw. transferu statystycznego. Najwyższa Izba Kontroli oszacowała, że może to kosztować przynajmniej 8 mld zł.
Tymczasem przełom technologiczny, który miał miejsce w ostatnich kilku latach doprowadził do znaczącego obniżenia kosztów produkcji energii z mocy wiatrowych. Podczas aukcji w listopadzie 2018 r. inwestorzy składali oferty w średniej cenie 200 zł/MWh. W tym czasie na giełdzie energia kosztowała ok. 300 zł/MWh.