Prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando zapowiedział właśnie, że może się zgodzić na podwyżki cen energii elektrycznej dla użytkowników indywidualnych.

Po tej informacji indeksy spółek energetycznych, które w ostatnich miesiącach słabo sobie radziły na giełdzie, wystrzeliły w górę. Jednocześnie pojawiły się spekulacje, że prezesa URE czeka dymisja, bo jesteśmy w środku kampanii wyborczej i elektoratu nie można teraz uraczyć podwyżką. W 2019 i 2020 też mamy wybory, więc podążając za tą logiką, ceny na dłużej powinno się zamrozić. Tyle że tego nie da się zrobić, bo wytwarzające energię przedsiębiorstwa są spółkami giełdowymi, które muszą dbać o interesy nie tylko głównego właściciela, czyli Skarbu Państwa, ale i innych udziałowców, i nie mogą przynosić strat.

Niewykluczone, że Maciej Bando zostanie kozłem ofiarnym i pożegna się ze stanowiskiem, ale i tak nie rozwiąże to problemu drożejącego prądu. W kontraktach terminowych na przyszły rok ceny energii elektrycznej dla przedsiębiorstw już są droższe o 50 proc. A to nie koniec, bo ceny i węgla, i uprawnień do emisji CO2 rosną.

Od wejścia do Unii Europejskiej kolejne rządy dobrze wiedziały, że opłaty za emisję dwutlenku węgla będą w Europie rosnąć, ale niewiele zrobiły, by się do tego przygotować. Oparta na spalaniu węgla elektroenergetyka skazana była na rosnące koszty produkcji energii. Gdy ceny węgla i uprawnień do CO2 równocześnie rosły – wiadomo było, że ceny prądu będą wyższe. O ile jeszcze poprzedni rząd, opornie, bo opornie, wspierał rozwój tzw. odnawialnych źródeł energii, o tyle obecna władza zrobiła wiele, aby zieloną energetykę powstrzymać. I teraz wszyscy za to zapłacimy.