Jak piszemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”, po fuzji Orlenu z Lotosem liczba stacji tego rodzimego championa na tle paliwowych spółek w Europie nie będzie powalać. Ale nie należy zbyt mocno przywiązywać wagi do liczby stacji. Paradygmat stacji benzynowej też ulega zmianie, wszak coraz więcej mamy miejsc w centrach miast, gdzie możemy podpiąć do prądu auto elektryczne (które kiedyś ma wyprzeć to spalinowe).

Orlen już kilka lat temu zadał sobie pytanie, gdzie chce być za kilkanaście lat. Stąd obok zaangażowania w projekty rafineryjne w Czechach i na Litwie, inwestycje w energetyczne bloki gazowe w Płocku i Włocławku, w chemię czy też wydobycie surowców w Kanadzie.
Po wchłonięciu Lotosu koncern stanie przed fundamentalnym pytaniem, w jaki sposób się rozwijać w Europie Środkowo-Wschodniej. Samo zwiększanie mocy rafineryjnych już nie wystarczy. Może warto pomyśleć o kupowaniu udziałów w złożach (tak jak robi to w przypadku gazu PGNiG), bo dostęp do własnych – a co za tym idzie tańszych – surowców zwiększa marże spółki.

Na pewno sporo pieniędzy trzeba będzie przeznaczyć na badania i rozwój, bo cały czas wiele obszarów wymaga innowacji. I nie mam tu na myśli li tylko rozwiązania problemów ładowania samochodów elektrycznych w okresie szczytu wakacyjnego przy głównych autostradach, ale np. rozładowania kolejek przed kasami w zwykły weekend, gdy amatorzy hot dogów, trudząc się nad wyborem sosu czosnkowego lub 1000 wysp, generują rosnącą liczbę zdenerwowanych klientów chcących szybko zapłacić za paliwo.