Zasiadając z rodziną do wakacyjnego obiadu w bretońskiej naleśnikarni, zrozumiałem, że nie wybieram jedynie pomiędzy kiełbasą czy warzywami. Rzecz w tym, że nasze wybory kulinarne mają znaczenie dla uratowania planety przed zagładą, a los przyszłych pokoleń jest na naszym talerzu.
Po pierwsze, współczesna przemysłowa produkcja mięsa i wędlin jest rozgrywającą się w tłoku i gnojowicy apokalipsą dla zwierząt. To zadawanie zwierzętom bólu i cierpienia.
Pod wpływem lektury „Boskich zwierząt” Szymona Hołowni oraz „Boskiej Ziemi” o. Stanisława Jaromiego zrozumiałem, jak ważna jest motywacja przy praktykowaniu diety. Przecież praktyki postne, czyli rezygnacja z potraw mięsnych, są dobrze znane w duchowości katolickiej. Oczywiście, post nie jest tylko dietą. Jest przede wszystkim aktem religijnym. Post uczy umiaru i wstrzemięźliwości. Owocem postu jest pokój ducha i umysłu. Nie mam wątpliwości, że praktykowanie tych cnót pomoże uratować naszą planetę przed apokalipsą.
Po drugie, niejedzenie mięsa jest ekologiczne. Wołowina w USA stanowi tylko 4 proc. detalicznego handlu spożywczego, jednak odpowiada aż za 36 proc. emisji gazów cieplarnianych związanych z amerykańską dietą. W dalszej kolejności jest mięso innych zwierząt oraz nabiał, a na samym końcu produkty roślinne. Dla porównania: 1 kg rosnących na polu warzyw to emisje 0,4 kg CO2e, 1 kg mięsa ryb lub kurczaków to emisje ok. 3,5 kg CO2e, a 1 kg wołowiny bez kości to co najmniej 26 kg CO2e.
Wybierając dietę bezmięsną, zmniejszam obciążenie środowiska i ślad węglowy. Ograniczając globalne ocieplenie, zwiększam szanse przeżycia na planecie, którą znamy. Dziś już wiemy, że wybór obiadu staje się wyrazem naszej troski o los przyszłych pokoleń.