Podpisane w sobotę w Warszawie porozumienie Polski, USA i Ukrainy to nowość na energetycznym rynku. Trzy państwa, w tym jedno spoza Europy, stworzyły sojusz mający zniwelować dominację innego kraju, w tym wypadku Rosji, w dostawach gazu na Starym Kontynencie. Według zapewnień strony polskiej już za dwa lata będziemy gotowi sprzedawać Ukrainie 6 mld m3 gazu rocznie (teraz jest to 1,5 mld m3) dzięki zwiększeniu o połowę mocy gazoportu w Świnoujściu i gazociągowi Baltic Pipe z Norwegii do Polski.
W końcu sierpnia PGNiG porozumiał się już z korporacją ERU (Energy Resources of Ukraine) o odsprzedaży w tym roku amerykańskiego gazu po regazyfikacji w Świnoujściu. Gaz ten dotrze na Ukrainę za pośrednictwem gazociągu z gazoportu do granicznej stacji odbiorczej Hermanowice.
CZYTAJ TAKŻE:Polska i Ukraina są skazane na energetyczną współpracę
Polska stałaby się więc głównym zaopatrzeniowcem Ukrainy w gaz, zaspokajając 60 proc. potrzeb importowych Kijowa. Wchodząc w buty Moskwy, Warszawa zyskałaby więc duży rynek eksportowy dla gazu ze Świnoujścia i pozycję lidera w dostawach na Ukrainę. Swoją pieczeń na tym ogniu upieką też Amerykanie, bo to oni staną się głównymi dostawcami surowca, którego dziś mają w nadmiarze, do polskiego gazoportu.
Inaczej rzecz się ma z Ukrainą. Amerykański gaz, który kupować będzie za pośrednictwem Polski wcale nie musi być tańszy od rosyjskiego. Niedawno Gazprom zaproponował Naftogazowi swój surowiec po cenie o jedną czwartą niższej, od tej po której sprzedaje na rynek Unii. To bardzo kusząca propozycja, bowiem według danych rosyjskich w drugim kwartale, średnia cena gazu z Gazpromu na rynek Unii spadła o 13 proc. do 208 dol./1000 m3.