Rolnicy i ekolodzy – czas się dogadać ws. suszy

Ze wszystkich potrzeb życiowych człowieka, ludzkość najbardziej chyba skomplikowała odżywianie. Zanim spożyte, nasze jedzenie, przechodzi przez machinę połączeń tradycji upraw, trendów na światowych rynkach, zmieniającego się klimatu, inwestycji czy stanu rynku pracy. Teraz, wraz z najgorszą od stu lat suszą, nasze bezpieczeństwo żywieniowe jest poważnie zagrożone.

Publikacja: 04.06.2020 07:02

Rolnicy i ekolodzy – czas się dogadać ws. suszy

Foto: Adobe Stock

Co ma wspólnego rolnik z Zielonym? Jeden na wsi, drugi raczej w mieście. Różne tradycje, pora wstawania, rytm roku i dnia. Na pewno można znaleźć więcej, aby potwierdzić wygodne stereotypy, które dadzą chwilową i złudną ulgę. A gdyby spojrzeć na to inaczej i przy okazji współczesnych zagrożeń wrócić do podstaw?

""

Fot. WWF

Foto: energia.rp.pl

Jedzenie, zanim trafi na nasz talerz, pokonuje długą drogę. Łatwo zatem zapomnieć, skąd pochodzi. A gdyby zrobiono test wśród dzieci, pytając je z czego zrobione są frytki i skąd bierze się ziemniak? Gdy podobny test zrobiono w Irlandii, „kraju ziemniaka”, wyniki na tyle przeraziły tamtejsze ministerstwo edukacji, że poczuło się zmuszone do dostarczenia kontenerów wypełnionych glebą do każdej szkoły, aby zrobić konkurs na najlepiej wyhodowane warzywo. Co tak bardzo zdziwiło polityków? Dzieci w dużej liczbie odpowiedziały, że ziemniak pochodzi z supermarketu.

Nie wiemy, jaki wynik byłby w Polsce. Może i lepiej się nie zastanawiać zważywszy, że programy edukacyjne bezpieczeństwa żywności i ochrony środowiska prawie nie istnieją. Zadanie domowe położenia suchej fasolki na zmoczonej gazie, choć edukacyjne, nie załatwi sprawy. Jeśli pisanie programów nauczania robione jest pod chwilową nutę rządzących, to na prawdziwą muzykę brakuje już miejsca. Nie wymaga też specjalnej kreatywności, aby w tworzeniu podstaw programowych uczestniczyli też ci, którzy hodują dla nas żywność czy zajmują się ochroną środowiska. Jako minimum jednak warto wymagać od instytucji publicznych, jak szkoły, aby zaopatrywały się u lokalnych producentów.

""

A farm worker weeds a field of peppers on the South Valley Development Company farm in Toshka, Egypt, /Bloomberg News

Foto: energia.rp.pl

Polski potencjał uprawy i produkcji lokalnej żywności jest przecież ogromny – 90 proc. powierzchni naszego kraju to grunty rolne i leśne. Tyle, że ten pierwszy potencjał jest niewykorzystany, a ten drugi – regularnie niszczony. Lasy i ziemie rolne to połączenie nie do rozerwania. Jak nie ma jednego, nie ma i drugiego. To przecież na glebach, którymi opiekują się na co dzień rolnicy, rodzi się niewidzialna często sieć tysięcy gatunków owadów, zwierząt i roślin niezbędnych dla zachowania bioróżnorodności. To lasy, które obecny rząd wycina milionami drzew w pień, są podstawowym miejscem retencji wody, niezbędnej z kolei dla rolnictwa.

A z retencją jest poważny problem. Polska zatrzymuje do „ponownego użytku” jedynie 6,5 proc. opadów deszczu i śniegu. Dla porównania w Hiszpanii to około 40 proc. Wodę marnujemy zresztą dość sprawnie w elektrowniach węglowych, które wymagają ciągłego chłodzenia. Te o średniej mocy zużywają rocznie tyle wody, ile potrzeba dla półmilionowego miasta, a wszystkie elektrownie węglowe w Polsce marnują tyle wody, ile zaspokoiłoby potrzeby 11 milionów ludzi. Marnują ją na zawsze, bo woda po obrocie w elektrowni jest toksyczna. To szczególnie palący problem, bo zmiany klimatyczne już zbliżyły pod względem warunków pogodowych do południa Europy. Są takie tereny w Polsce, gdzie opady w 2019 roku były tak samo „obfite” jak w… Kenii!

""

Adobe Stock

Foto: energia.rp.pl

Rolnicy biją na alarm od lat, a kolejne ekipy polityczne wkładają głowę w piasek, rzucając raz na jakiś czas groszową pomoc. A zmian potrzeba strukturalnych i politycznych! Tuż po zeszłorocznych protestach polskich rolników, rząd rzucił marne rekompensaty, licząc na chwilową demobilizację ich ruchu. Ale było to było jak aspiryna przy przeziębieniu – na chwilę pomoże, ale każdy wie, że trzeba nosić czapkę i szalik, czyli przeciwdziałać. Pomiędzy suszą w zeszłym roku a tą trwającą obecnie, katastrofa klimatyczna znowu dała o sobie znać. Przy prawie braku prawdziwej zimy, nie ma pokrywy śnieżniej, która potem w postaci wody spływa zasilając zbiorniki i rzeki.

Środkiem zapobiegawczym miał być rządowy program „małej retencji”. Choć szumnie ogłaszany, okazał się mało popularny wśród samych rolników, do których był kierowany. Trudno się zresztą dziwić, bo co to za interes w korzystaniu z programu rządowego, za którego projekty zapłacić ma sam rolnik. Minister rolnictwa zapowiedział, że tylko 10 proc. rolników, którzy wnioskowali o pomoc, ją otrzymają i będą to jedynie „zaliczki”. Z małą retencją stało się to samo, co z innymi szumnymi programami jak np. „Czyste Powietrze”. Skończyły ładnie – na papierze, bo ani jakość powietrza ani retencja się nie poprawia. A susza trwa. I nawet gdyby wszystkie prognozy pogody się nie sprawdziły, to straty czuć teraz. I to w portfelach nas wszystkich.

Polski rząd natomiast lubi się przechwalać, że dożywianiem w szkołach objętych jest blisko milion dzieci, milczy jednak co się z nimi dzieje gdy szkoły są zamknięte jak obecnie. W tym kontekście – dla naszego bezpieczeństwa i zdrowia – produkcja żywności musi być w końcu traktowana jako część debaty politycznej.

Od dojścia obecnie rządzących w 2015 roku do władzy ceny żywności wzrosły radykalnie. Sama tylko cena ziemniaków skoczyła o 138 proc. W porównaniu tylko z zeszłym rokiem cena warzyw wzrosła o 8 proc. a owoców o 20 proc. Przerwane już dawno połączenie podaży i popytu oraz spekulacja stworzyła coraz większe przyzwolenie dla nieuczciwych praktyk wykorzystywanych przez olbrzymie koncerny spożywcze i sieci handlowe. To one odpowiadają za to, że rolnik dostaje za swoje produkty coraz mniej, a konsument płaci za nie co raz więcej. To „pośrednictwo” to także praktyka iluzji świeżości warzyw i owoców, które spędzają w energochłonnych mega-chłodniach supermarketów nawet rok. Ale nawet bardziej alarmujące są niejasne dla konsumentów oznaczenia produktów spożywczych, a zwłaszcza ich miejsce pochodzenia. Zwłaszcza, że równowagę pomiędzy eksportem i importem produktów rolnych mamy słabą.

""

Michał Kołodziejczak, rolnik i szef Ruchu AGROunia. Lider protestów rolniczych.

Foto: energia.rp.pl

Jeśli chcemy wiedzieć co jemy, detaliści muszą zacząć traktować rolników i konsumentów poważnie. Świadomość kupujących rośnie i zwyczajne marketingowe opakowanie produktu sugerujące lokalne pochodzenie czy ekologię już nie wystarczą. Na półkach sklepowych musi być jasne, ile kilometrów pokonał produkt – tylko taka informacja da konsumentowi wiedzę, czy rzeczywiście kupuje produkt lokalny. Obcinanie kilometrażu pożywienia to jedna z kluczowych spraw do załatwienia w polityce klimatycznej. Aż 30 proc. całkowitej emisji gazów cieplarnianych przypisuje się właśnie systemowi żywności. Uczciwego oznakowania produktów w sklepach nie załatwi jednak dobra wola sieci handlowych. Na taką można liczyć jedynie na bazarach i targowiskach czy w małych sklepach. Ci najwięksi jednak zrozumieją tylko język prawa które nie tylko musi być skutecznie napisane ale także skutecznie egzekwowane.

Jedzenie zdrowo i lokalnie wymaga ponownego nawiązania kontaktu pomiędzy rolnikiem a konsumentem. Jesteśmy na szarym końcu Unii pod względem projektów rolniczych bezpośredniego dostarczania żywności z gospodarstw rolnych „pod drzwi”. W Polsce jest takich jedynie osiem a we Francji już 2,000. Te projekty są często oparte na abonamencie grupy mieszkańców u pobliskiego rolnika lub kooperatywy rolników, którzy raz w tygodniu dostarczają pod dom czy blok zamówione wcześniej świeże produkty. Samoorganizacja rolników w spółdzielnie i konsumentów w kooperatywy jest formą współpracy, która to umożliwia. Nieformalnie w naszym kraju istniała przecież tradycja dowozu większych zapasów np. ziemniaków przez pobliskiego rolnika pod bloki mieszkalne. Czas tę słuszną dla rolnictwa i ekologii tradycję zacząć uwalniać od piętna wizerunku „starego sytemu”. Zresztą są na to dość kreatywne rozwiązania technologiczne od aplikacji po składanie zamówień u rolników przez media społecznościowe.

""

Bartosz Lech, współzałożyciel Partii Zieloni i były doradca Grupy Zielonych w Parlamencie Europejskim.

Foto: energia.rp.pl

Ponad wszystko jednak coś z naszym łańcuchem żywności jest nie tak. W całej UE marnujemy 20 proc. jedzenia, gdy w tym samym czasie 36 milionów ludzi na kontynencie nie stać nawet na posiłek o podstawowej jakości odżywczej. Wspólna Polityka Rolna UE, największa część unijnego budżetu, wymaga pilnej reformy aby premiować rolnictwo rodzinne i lokalne.

Zamiast więc kierować się nieuzasadnionym wyobrażeniem innych o naszej wzajemnej percepcji, warto wrócić do podstaw. Powszechnie dostępna, bezpieczna, zdrowa i lokalna żywność jest jedną z nich. Tym bardziej, że idzie fala wielkiego głodu. Program Żywności ONZ podaje, że w konsekwencji pandemii ilość ludzi doświadczających głód się podwoi. Koronakryzys już przerwał, skądinąd nieuczciwy, globalny łańcuch dostaw żywności. A o ile decyzja co jemy bywa w naszych rękach, to dostępne opcje  – zwłaszcza na skraju zapaści wraz z trwającą suszą największą od stu lat – są już poza indywidualnym wyborem i zależą od tego jak traktujemy nasze rolnictwo.

Prowadzony w dobrej wierze dialog między rolnikiem a Zielonym sugeruje więc, że dbamy o to samo. Rolnik powie na to „gleba” a ekolog „ziemia”. Tak czy inaczej to ta sama przestrzeń i jej ochrona, a więc i ochrona jakości życia ludzi, czyni z nas wspólnotę. I choć nie zawsze oczywistą, to wraz z radykalną suszą, coraz bardziej ewidentną.

Michał Kołodziejczak, rolnik i szef Ruchu AGROunia. Lider protestów rolniczych.

Bartosz Lech, współzałożyciel Partii Zieloni i były doradca Grupy Zielonych w Parlamencie Europejskim.

Co ma wspólnego rolnik z Zielonym? Jeden na wsi, drugi raczej w mieście. Różne tradycje, pora wstawania, rytm roku i dnia. Na pewno można znaleźć więcej, aby potwierdzić wygodne stereotypy, które dadzą chwilową i złudną ulgę. A gdyby spojrzeć na to inaczej i przy okazji współczesnych zagrożeń wrócić do podstaw?

Jedzenie, zanim trafi na nasz talerz, pokonuje długą drogę. Łatwo zatem zapomnieć, skąd pochodzi. A gdyby zrobiono test wśród dzieci, pytając je z czego zrobione są frytki i skąd bierze się ziemniak? Gdy podobny test zrobiono w Irlandii, „kraju ziemniaka”, wyniki na tyle przeraziły tamtejsze ministerstwo edukacji, że poczuło się zmuszone do dostarczenia kontenerów wypełnionych glebą do każdej szkoły, aby zrobić konkurs na najlepiej wyhodowane warzywo. Co tak bardzo zdziwiło polityków? Dzieci w dużej liczbie odpowiedziały, że ziemniak pochodzi z supermarketu.

Pozostało 90% artykułu
Klimat
Naukowcy opracowali nową technologię. Czy uratuje Odrę?
Klimat
Jaka będzie przyszłość rolnictwa?
Klimat
Nowy rząd zapowiada „wiceministerstwo energii”
Klimat
Pakt klimatyczny z Glasgow trampoliną do działań
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Klimat
48 godzin, czyli jak nie prowadzić konsultacji społecznych