Unijne sankcje wprowadzone po agresji na Ukrainę są dla Rosji bardzo kosztowne. Ciągle jednak jest ona w stanie finansować wojnę ze zgromadzonych oszczędności, a także z nieprzerwanie płynących do tego kraju dewiz za energię.
Od 24 lutego, czyli od momentu inwazji, UE zapłaciła Rosji już blisko 10 mld euro za gaz, ropę i węgiel. Mimo presji kilku państw Europy Wschodniej nie udaje się uzyskać jednomyślności w sprawie ewentualnego natychmiastowego embarga na surowce energetyczne. Najwięcej kontrowersji budzi gaz, bo to surowiec w ogromnej części importowany do UE rurociągami, nie da się więc go łatwo i szybko zastąpić dostawami z innych kierunków. Uniezależnienie się od rosyjskiej energii będzie dla UE bardzo kosztowne, ale koszty będą rozłożone asymetrycznie. – Hiszpania w ogóle nie ucierpi. Włochy znacząco, Niemcy, Polska, kraje bałtyckie nawet bardziej. Na pewno nieproporcjonalne koszty poniesie Europa Wschodnia, ale bezpieczeństwo jest dla nich ważniejsze – mówi Guntram Wolff, dyrektor think tanku Bruegel w Brukseli.
Jak duże koszty
Głównym hamulcowym sankcji są Niemcy. Popiera je wiele krajów, ale jasne jest, że jeśli Niemcy zmieniłyby zdanie, to innym – Włochom czy Węgrom – trudniej byłoby się za nimi schować. Niemiecki rząd ostrzega, że koszty natychmiastowego embarga będą bardzo poważne. Ekonomiści nie są jednak zgodni, jak bardzo. – Są różne analizy, niektóre niemieckie think tanki oceniają, że to zupełnie do wykonania, biorąc pod uwagę, że mamy koniec zimy. Nawet kilka miesięcy możemy przeżyć na rezerwach – mówi Zach Meyers, ekspert think tanku CER w Londynie. Ostatnio ukazały się analizy dwóch poważnych niemieckich ośrodków badawczych – Econtribute i Leopoldina, które uznają, że takie sankcje byłyby do opanowania. Generalnie analizy różnych ekspertów mówią o możliwym spadku niemieckiego PKB od 1 do 6 proc. Dla porównania w 2020 r. w wyniku pandemii gospodarka Niemiec skurczyła się o 4,5 proc.
Analiza wpływu ewentualnego embarga energetycznego na gospodarki państw UE musi brać pod uwagę nie tylko udział importu z Rosji w imporcie gazu ogółem, ale też to, do jakiego stopnia zależą one od gazu. Odpowiednie wyliczenia można znaleźć w analizie sporządzonej przez Jean-Pisani Ferry, a opublikowanej na stronach think tanku Bruegel. Wynika z niej, że najtrudniejsza jest sytuacja Węgier i Słowacji, które aż ponad 28 proc. swoich potrzeb energetycznych zaspokajają rosyjskim gazem. Za nimi jest Łotwa, ze wskaźnikiem na poziomie 23 proc., i Austria – 22 proc. Kolejne na liście są Litwa (16 proc.), Niemcy (13 proc.), Bułgaria (13 proc.), Włochy (12 proc.), Polska (10 proc.) i Czechy (10 proc.). Na drugim końcu skali, z zależnością na poziomie od 0 do 2 proc., są takie kraje, jak Irlandia, Portugalia, Hiszpania, Holandia, Belgia, Francja i Rumunia. Cała UE zaspokaja 8 proc. swojego zapotrzebowania na energię gazem z Rosji.
Czytaj więcej
Jesienne i zimowe zawirowania na rynkach najważniejszych paliw były jedynie przygrywką do tego, co dzieje się obecnie. Bez względu na to, czy wojna w Ukrainie będzie się przeciągać czy też skończy stosunkowo szybko, decyzja o odcięciu się od rosyjskich surowców – nawet gdy mówimy o perspektywie liczonej w latach – będzie jeszcze długo chybotać rynkami. Musimy uzbroić się w bezprecedensową cierpliwość.