Popyt na białoruski rozpuszczalnik wzrósł w tym roku za granicą tak bardzo, że zawartością cystern z "rozpuszczalnikiem" zainteresowała się Rosja. I wczoraj wiceminister finansów ogłosił, że to, co Mińsk wysyła jako preparat do rozpuszczania np. farb, w rzeczywistości jest paliwem, które sprytni Białorusini robią w jedynej swojej rafinerii z rosyjskiej, kupowanej tanio, ropy.
A ponieważ umowa zabrania im reeksport rosyjskiego surowca, tak w postaci surowej, jak i przetworzonej, no to za granicę wyjeżdża "rozpuszczalnik". Oczywiście Mińsk ostro zaprzecza; podobnie jak od lat zaprzecza, że sprzedaje swoją broń zbrodniczym reżimom m.in. Korei Północnej.
Jest jednak faktem, że na świecie jest popyt właściwie na te dwa białoruskie towary - broń i paliwa. Oba są tanie, nie najwyższej jakości, ale daje się je używać i to jest najważniejsze.
Reżim białoruski nie pierwszy raz pokazuje, że potrafi wykorzystać wielkiego sąsiada nie tylko do wizyt przyjaźni, ale też do zapewnienia sobie kolosalnych dochodów. A te trafiają na konta kliki oligarchów otaczających Łukaszenkę i na jego osobiste rachunki.
Wszystko się fajnie kręci, choć paru oficjeli nie może już odpoczywać na Lazurowym Wybrzeżu. Unijne sankcje to reakcja na łamanie praw człowieka i eksport broni tam, gdzie jej sprzedawać nie wolno.