W czwartej części sagi o brytyjskim czarodzieju, Harry Potter staje do Turnieju Trójmagicznego. O kryształowy puchar rywalizują w nim szkoły czarodziejstwa z Anglii, Francji i... Bułgarii. Czytając tę odsłonę (moja ulubiona) trochę zazdrościłam Bułgarom, że to oni trafili do tej super poczytnej powieści. A do tego najwybitniejszy gracz w qudditch'a (ulubiony sport magików), to nikt inny tylko Bułgar — Wiktor Krum.
A dlaczego nie Polak? Czy gorsi jesteśmy w tym sporcie? Twierdzę, że w niczym nie ustępujemy Bułgarom w qudditch'u. A kto uważa inaczej, to niech pokaże mi jakiś wygrany przez Bułgarów z nami mecz. Oczywiście w qudditch'u... Nie ma, prawda? Dlaczego więc autorka Joanne K. Rowling właśnie Bułgarów, a nie nasz dumny i waleczny naród, wypromowała poprzez książkę?
Do dziś pewnie nie znałabym odpowiedzi, gdyby nie przypomniał mi się znajomy Bułgar, z którym razem studiowałam automatykę. Otóż Stojan zwykł był narzekać na wszystko wokół — na pogodę, stypendium, godziny zajęć, warunki w akademiku. Ale najbardziej bolało go to, że wszyscy mylą Bułgarów z Rosjanami.
I coś w tym było, i jest, że się światu te nacje zlewają, choć kulturowo i historycznie tylko po drugiej wojnie szły wespół w zespół. Pomyślałam, że Rowling pewnie chciała jedną z czarodziejskich szkół umieścić w demonicznej Rosji, ale ponieważ byłoby to wskazanie zbyt oczywiste i przez to polityczne, więc rywalem Harrego uczyniła Bułgara.
Otóż w tym tygodniu Bułgarzy dali kolejny dowód, że nie tylko różnią się od Rosjan, ale i że potrafią się im postawić. Bo choć wpływy rosyjskie są w Bułgarii wciąż silne, o czym świadczy choćby moratorium na poszukiwania i wydobycie gazu łupkowego, to na szczęście, w energetyce Sofia stawia jednak na niezależność.