Nie jesteśmy bez szans w obronie stanowczego polskiego "nie" dla tzw. backloadingu, czyli wycofania z unijnego rynku 900 mln praw do emisji dwutlenku węgla w systemie handlu emisjami (ETS). Ich cena nadal jest bardzo niska, a zmniejszenie liczby uprawnień może ją podbić nawet kilkakrotnie.
DM Consus działający na rynku carbon ocenia, że bez szybkiego działania Komisji Europejskiej, średnia wartość uprawnień EUA w I półroczu 2013 r. może wynieść tylko 4,53 euro. A wg KE dopiero 15 euro zachęca do zielonych inwestycji. Beata Jaczewska, wiceminister środowiska zapewnia, że polskich euro deputowanych do wspólnego stanowiska nie należy przekonywać – można liczyć na jednomyślność. - Dyscyplina chyba nie będzie tu konieczna - powiedziała "Rz" i przyznała, że strona polska podejmuje działania na rzecz zatrzymania backloadingu. – Np. Niemcy nie mają krajowego stanowiska w tej kwestii, więc nawet jak wstrzymają się od głosu, to ich głosy przejdą na naszą stronę – tłumaczy.
Głosowanie możliwe jest już nawet w marcu (w nim potrzebna jest zwykła większość), bo obecnie trwają rozmowy między parlamentem a Radą Unii Europejskiej, bo ostatecznie to właśnie ona musi zmiany zatwierdzić. A tam już potrzebna jest większość kwalifikowana. By stworzyć tzw. mniejszość blokującą, trzeba by zebrać zatem 91 głosów, a Polska ma ich w radzie tylko 27, jednak gdyby rzeczywiście udało się pozyskać głosy Niemiec – to kolejne 29. Jednak to może się okazać naprawdę trudne, bo Federalna Agencja Środowiska w Niemczech poinformowała właśnie o wzroście emisji gazów cieplarnianych w porównaniu do zeszłego roku.
Poza tym sygnałem, że możemy mieć kłopoty była decyzja komisji klimatu, która opowiedziała się za backloadingiem 19 lutego. Jednak zdaniem Jaczewskiej duża różnica w rozkładzie głosów pokazała, że sprawa wcale nie jest przegrana. Przypomnijmy, że minister środowiska Marcin Korolec przedstawił Brukseli, że wprowadzenie sterowania rynkiem uprawnień będzie kosztować Polskę utratę ponad 1 mld euro przychodów do budżetu w latach 2013-2020 i podkreślił, że Polska jest przeciwna sztucznej ingerencji na rynku.
Pytanie, czy Polska wewnętrznymi decyzjami sama nie zrobi sobie krzywdy. Jak? Resort gospodarki nie wyklucza bowiem interwencji na rynku świadectw pochodzenia, czyli tzw. zielonych certyfikatów, które w ostatnim czasie znacząco potaniały, bo jest ich zdecydowanie za dużo. Czy to nie podobny mechanizm, który stosuje UE? - Na razie trwają analizy – powiedział nam wiceminister gospodarki Andrzej Dycha. - Decyzje jeszcze nie zapadły, ale ja mogę powiedzieć, że my zdania w kwestii regulacji rynku nie zmieniamy – powiedziała "Rz" Beata Jaczewska.