Na początku czerwca wstępną decyzję o wstrzymaniu prac wydał ówczesny premier Płamen Oreszarski, ale nie została ona zrealizowana, bo zmienił się rząd.
Resort gospodarki z nowym kierownictwem pierwszy raz nakazał wstrzymanie prac 6 sierpnia w związku ze stanowiskiem Brukseli, że kontrakt na budowę South Stream w Bułgarii może naruszać unijne prawo, tzw. trzeci pakiet energetyczny (zabraniający m.in., by ta sama firma była operatorem gazociągu na terenie UE i dostarczała do niego gaz).
Chęć uniknięcia unijnych kar mogłaby być wystarczającą przesłanką zastopowania inwestycji, ale krążą domysły, że do storpedowania projektu przyczyniły się też naciski USA.
„Tymczasowy rząd popiera projekt South Stream na terytorium bułgarskim, lecz jego realizacja może nastąpić jedynie pod warunkiem przestrzegania unijnych reguł" – napisano w komunikacie resortu gospodarki.
Dlaczego bułgarski resort ponowił zakaz kontynuowania prac? Bo spółka South Stream Bulgaria (w której po 50 proc. udziałów należy do Gazpromu i Bulgarian Energy Holding), mimo poprzedniego zakazu, podwyższyła kapitał do ok. 200 mln euro. Ministerstwo zapowiada, że zaskarży tę decyzję do sądu.