Na razie rząd skupia się na zapewnieniu stabilnego rozwoju dla źródeł konwencjonalnych. Stworzenie tzw. rynku mocy ma służyć wsparciu energetyki węglowej.
O tym, że będą miały one priorytet, świadczą wypowiedzi ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego podczas ostatniego posiedzenia zarządu Izby Gospodarczej Energetyki i Ochrony Środowiska. Jednak wskazany przez niego wtedy budżet 30–50 mld zł potrzebny na budowę nowych bloków na czarne paliwo niekoniecznie wyczerpie katalog projektów, które mogą pokazać spółki w nowych strategiach.
Większe wydatki
Paweł Puchalski, szef działu analiz giełdowych w DM BZ WBK, budżet inwestycyjny całej energetyki w perspektywie 2030 r. szacuje na nawet 130 mld zł. Bierze przy tym pod uwagę nie tylko odtworzenie 7–9 GW mocy z bloków węglowych (koszt 42–54 mld zł), ale także należące do PGE (kontrolowane przez Skarb Państwa) i Polenergii (należy w większości do Kulczyk Investments) projekty farm morskich (o wartości 13 mld zł każdy) oraz elektrownię jądrową, która może kosztować przynajmniej 45 mld zł.
Moce wiatrowe na Bałtyku obie spółki planują uruchamiać już na początku lat 20. Każda z nich bierze jednak pod uwagę podział wydatków i ryzyka inwestycyjnego z partnerem z grupy globalnych graczy na rynku offshore.
Jeśli chodzi o energetykę jądrową, to na razie widać pewien dualizm w komunikatach. Już dziś istnieją przesłanki, by sądzić, że program atomowy zostanie odłożony ad acta. Bo prezes PGE EJ1 Jacek Cichosz zrezygnował ze stanowiska, a minister energii nie akceptuje proponowanego wcześniej przez spółkę mechanizmu wsparcia w postaci kontraktów różnicowych.