Jedyne azjatyckie miasto-państwo jest wyspą połączoną dwoma mostami z Malezją. Poza tymi mostami oba kraje dzieli wszystko: poziom życia, podejście do bezpieczeństwa i czystości, nowoczesność i miejsce na świecie.
Singapur, liczący tylu obywateli co Finlandia (ok. 4,6 mln), od lat jest w czołówce państw o największej wolności gospodarczej i najniższej korupcji oraz czwartym po Londynie, Nowym Jorku i Hongkongu centrum finansowym świat. Siedziby ma tutaj 170 największych banków. Uchodzi też za miasto bardzo drogie. I tutaj może nas spotkać pierwsza niespodzianka.
W singapurskim supermarkecie puszka tuńczyka kosztowała mnie 2,1 dolara singapurskiego (5,2 zł); kawa (500 g) — 3,5 dol. (ok. 10 zł), świeże ogórki (500 g) — 1,25 dol. (3 zł); trzy australijskie owoce mango (takich w Polsce nie ma — są żółte i bardziej słodkie) — 3,14 dol. (8 zł), chleb — 2 dol. (5 zł). W jadłodajniach Singapuru można zjeść tanio i dobrze, a mnogość kuchni przyprawia o zawrót głowy. Do tego warto pamiętać, że przeciętny Singapurczyk zarabia kilka razy tyle, co przeciętny Polak.
Transport jest sprawny, punktualny i bardzo czysty. Bilet do metra przypomina kartę kredytową. Dotyka się do czytnika przy wejściu i wyjściu (inaczej się nie wyjdzie). Płaci się w zależność od trasy. Średnio przejazd 5-10 stacji kosztuje 3 dol. (7,5 zł). Ale za każdy zwrócony do automatu zużyty bilet, dostaje się 1 dol. singapurskiego (2,5 zł) zwrotu. O tyle więc tańsza jest kolejna podróż.
Singapur jest chyba jedynym krajem na świecie, który funduje swoim obywatelom darmowy Internet. Dzięki temu także cudzoziemiec nie płaci za korzystanie z sieci na lotnisku, w budynkach użyteczności publicznej, hotelach, mieszkaniach prywatnych czy kwaterach.