Ukraina prowadzi obecnie w trybie pilnym rozmowy z partnerami europejskimi w sprawie importu z Zachodu, ponieważ Moskwa podniosła ceny dostarczanego na Ukrainę gazu dwukrotnie w ciągu ubiegłego tygodnia. W efekcie cena surowca dla Ukrainy skoczyły o 100 proc. W takiej sytuacji Kijów nie ma większego pola do manewru, jak szukać alternatywy. Ze względu na swoje położenie, najlepszym partnerem dla Ukrainy byłaby w tej sytuacji Słowacja. Tuatj jednak pojawia się problem. Zwrotny przesył którymkolwiek z czterech gazociągów transportujących rosyjski gaz do naszego południowego sąsiada oznaczałby złamanie umowy z Gazpromem.
- Aby uruchomić zwrotny przesył, trzeba by zatrzymać transport gazu ze wschodu na zachód w jednym (z czterech gazociągów) i odwrócić przesył. Ale to wymagałoby aprobaty Gazpromu - poinformował rzecznik Eustream, operatora słowackiego gazociągu. - Gazprom nie zgadza się na to (zwrotny przesył), dlatego to nie jest rozwiązaniem - dodał.
W sobotnim wywiadzie transmitowanym przez rosyjską telewizję prezes Gazpromu Aleksiej Miller podał w wątpliwość legalność zwrtonego przesyłu gazu na Ukrainę.
Gazprom mógłby monitorować, czy gaz jest reeksportowany, ponieważ Słowacja musiałaby zbudować stację pomiarową, zanim rozpoczęłaby przesyłanie surowca na Ukrainę. Norwegia i Holandia już zapowiedziały, że nie będą w stanie zaopatrzyć Ukrainy i innych krajów europejskich w znaczące ilości gazu, jeżeli Rosja zdecyduje się ograniczyć dostawy. Według branżowego źródła Reutera, budowa stacji pomiarowej na Słowacji oraz techniczne dostosowanie infrastruktury kosztowałyby 20 mln euro i trwałyby około dziewięciu miesięcy.
Gra o gaz na Ukrainie